Natychmiast po piątkowym referendum, w którym – jak wynika z sondaży – Irlandczycy poprą kontrowersyjny dokument, rozpoczną się negocjacje w sprawie obsady stanowisk w Unii.
Do podziału jest 27 tek komisarzy oraz nowo utworzone stanowiska prezydenta i szefa unijnej dyplomacji. Kandydaci mają być zatwierdzeni na szczycie zaplanowanym na 30 października, ale niewykluczone, że negocjacje potrwają do końca roku.
Unijni politycy mogą wykorzystać negocjacje do wywarcia presji na Czechy. Zwolennicy eurosceptycznego prezydenta Vaclava Klausa skierowali tam powtórnie traktat lizboński do Trybunału Konstytucyjnego, ale nawet jeśli dokument okaże się zgodny z ustawą zasadniczą, nie wiadomo, jak się zachowa czeski przywódca. – Jestem święcie przekonany, że gdyby Klaus był gotów do sprzedania podpisu za ważnego komisarza, na przykład do spraw transportu lub energetyki, to Czesi go dostaną – mówi „Rz” Piotr Kaczyński, ekspert z brukselskiego Centrum Studiów nad Polityką Europejską (CEPS). Podobnego zdania jest Ramon Pacheco, ekspert z londyńskiego King’s College. – Pozycja negocjacyjna Czechów znacznie się wzmocniła. Bez trudu dostaną, czego chcą – mówi.
Jeśli Irlandczycy rzeczywiście powiedzą w referendum „tak”, ostatnimi krajami, które nie ratyfikowały dokumentu, będą Polska i Czechy. Prezydent Lech Kaczyński zapowiedział, że złoży podpis pod traktatem lizbońskim natychmiast po przyjęciu go przez Irlandię – zapewne w poniedziałek lub we wtorek. W Czechach trzeba zaczekać na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Zdaniem eksperta CEPS wyrok może zapaść po trzech tygodniach. – Trybunał już się raz na temat traktatu wypowiedział i uznał, że nie podważa konstytucji. Przy podejmowaniu decyzji może się więc odnieść do pierwszego wyroku – mówi.
Jego zdaniem Trybunał może wziąć pod uwagę intencje, jakie przyświecały przy składaniu powtórnego wniosku. – W tym wypadku chodziło o grę na zwłokę – dodaje.