– Nie rozpoczęliśmy jeszcze dyskusji o nazwiskach. I nie rozpoczniemy ich tego wieczoru, nawet nieformalnie – zastrzegał przed rozpoczęciem unijnego szczytu w Brukseli Fredrik Reinfeldt, szwedzki premier, który kieruje do końca roku Unią Europejską.
Reinfeldt chce się skupić na rozmowach o walce z ociepleniem klimatu i kryzysie finansowym, ale w kuluarach huczy od plotek o kandydatach na dwa wysokie stanowiska w Unii Europejskiej. Pierwsze to przewodniczący Rady, zwany potocznie prezydentem, drugie to wysoki przedstawiciel do spraw polityki zagranicznej i obronnej.
– Brytyjski rząd uważa, że Tony Blair jest wspaniałym kandydatem do objęcia funkcji przewodniczącego Rady UE – oświadczył premier Gordon Brown. Problem polega jednak na tym, że choć do nominacji potrzebna jest zgoda obecnego premiera Wielkiej Brytanii – razem z szefami rządów 26 pozostałych państw UE – to przez kolejne lata przewodniczący będzie musiał współpracować z nowym rządem brytyjskim, który zostanie wyłoniony w wyborach za kilka miesięcy. Prawie na pewno będzie to gabinet konserwatystów pod wodzą Davida Camerona. A ci ostrzegają Unię Europejską: „Jeśli wybierzecie Blaira, będzie wojna”. Tak przynajmniej twierdzi brytyjski dziennik „Daily Mail”, powołując się na polityków Partii Konserwatywnej.
Blair ma też mnóstwo wrogów poza Wyspami Brytyjskimi. Nie chcą go kraje Beneluksu – Belgia, Holandia i Luksemburg. Powściągliwie, choć z innych powodów wyraża się o nim Polska.
Część polityków przekonuje, że były premier kraju tak bardzo dystansującego się od głównego nurtu UE, jak Wielka Brytania (chcąca pozostawać poza strefą euro i poza strefą Schengen), nie może stanąć na czele Unii. Inni, w tym Polska, nie chcą na tym stanowisku polityka, który mógłby forsować pomysły będące na rękę najważniejszym państwom członkowskim ze szkodą dla mniej doświadczonych państw UE. Blaira od początku popierał natomiast Nicolas Sarkozy, ostatnio wsparł go również Silvio Berlusconi. Wszyscy czekają, co powie milcząca dotąd Angela Merkel.