Catherine Ashton, wysoka przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej, zaprezentowała unijnym stolicom swój projekt organizacji nowej Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. Powinien być on zatwierdzony do końca kwietnia. Na razie pani Ashton nie przewiduje uwzględniania głównego polskiego postulatu, czyli zachowania równowagi geograficznej w unijnej dyplomacji.
– Nie ma szans na to, by taki punkt został zapisany w zasadach tworzenia ESDZ – mówi nieoficjalnie „Rz” polski dyplomata w Brukseli śledzący prace nad nową służbą. Według niego polskie argumenty, że proporcje unijnych dyplomatów poszczególnych narodowości powinny w przybliżeniu odzwierciedlać wielkość państw członkowskich, nie znajdują zrozumienia ani u Ashton, ani wśród rządów innych państw Unii.
Nowym małym krajom członkowskim na tym nie zależy, bo nie mają wystarczająco dużo wykwalifikowanych kadr, by obsadzać stanowiska w ESDZ. Państwa starej Unii korzystają natomiast na tym, że w unijnych instytucjach Polska i pozostali nowi członkowie wciąż są mniej licznie reprezentowani niż stara „15”. W efekcie unijna dyplomacja, która aż w dwóch trzecich ma się składać z pracowników Rady UE i Komisji Europejskiej, będzie zdominowana przez przedstawicieli dużych krajów z grona „15”.
Przy tworzeniu nowej struktury Catherine Ashton korzysta z porad specjalnej 13-osobowej grupy, w skład której wchodzi tylko jeden przedstawiciel nowych państw: węgierski ambasador Gabor Ivan. W Parlamencie Europejskim, pod auspicjami Fundacji Bertelsmanna oraz Open Society Institute, powstała więc tak zwana grupa przyjaciół ESDZ, która opracowuje projekt konkurencyjny. I ma nadzieję, że Ashton skorzysta z jej konkluzji. Na spotkania tego gremium przychodzi bowiem jej główny doradca, były duński ambasador Poul Christoffersen.
Grupa zebrała się dzisiaj, następne spotkanie odbędzie się w przyszłym tygodniu. Za punkt przewidujący równowagę geograficzną odpowiada Jacek Saryusz-Wolski, szef delegacji PO–PSL w europarlamencie.