Od 1976 roku, gdy Sąd Najwyższy USA przywrócił możliwość wykonywania kary śmierci, była to trzecia egzekucja przez rozstrzelanie. 49-letni Ronnie Lee Gardner, który ostatnie ćwierć wieku spędził w więzieniu stanowym w Utah, sam wybrał taki sposób wykonania wyroku.
„Po skrupulatnej analizie sprawy doszedłem do wniosku, że w dostarczonych rano materiałach nie ma żadnych nowych argumentów przemawiających za odwołaniem egzekucji” – napisał w czwartek republikański gubernator Gary Herbert w liście odrzucającym prośbę o wstrzymanie wykonania kary. Kilka godzin później podobny wniosek odrzucił Sąd Najwyższy. Ta decyzja przesądziła o losie skazańca.
Tuż po północy prokurator generalny Mark Shurtleff sięgnął po iPhone’a, wszedł na Twittera i napisał: „Właśnie wydałem polecenie przeprowadzenia egzekucji Gardnera. Niech Bóg okaże mu miłosierdzie, którego on nie miał dla swoich ofiar”. Na krótko przed egzekucją strażnicy obudzili drzemiącego skazańca. Gardner spokojnie wszedł do sali straceń. Kiedy ubrany w ciemnoniebieski więzienny kombinezon usiadł na ustawionym na niewielkim, czarnym podium krześle, strażnicy związali mu pasami ramiona i nogi. Unieruchomili mu także głowę, założyli kaptur, a na wysokości serca przypięli niewielką tarczę strzelniczą.
Niecałe osiem metrów od niego, za ścianą z otworami strzeleckimi, czekał pluton egzekucyjny. Kilka chwil przed śmiercią Gardnera zapytano, czy chce wypowiedzieć ostatnie słowa. – Nie, nie chcę – odparł.
Mniej więcej kwadrans po północy kaci wymierzyli karabiny Winchester w serce skazańca i pociągnęli za spust. Dwie minuty później oficjalnie stwierdzono śmierć Gardnera. Jego płuca i serce przebiły na wylot tylko cztery naboje. Jeden pocisk był ślepy – dzięki temu hżaden z mężczyzn wykonujących wyrok nigdy się nie dowie, czy zabił człowieka. Ma to ułatwić katom walkę z wyrzutami sumienia.