„Po tym, co stało się w minioną niedzielę po wyborach prezydenckich na Białorusi, pomiędzy Unią Europejską i prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką nie będzie normalnej współpracy” – stwierdzają Karel Schwarzenberg, Guido Westerwelle, Radek Sikorski i Carl Bildt na wstępie artykułu w „New York Timesie”.
I wyjaśniają: przez minione miesiące po obietnicach Łukaszenki zaproszenia obserwatorów i umożliwienia działalności opozycji narastała nadzieja. „Była pewna poprawa”, a UE odpowiedziała, zawieszając sankcje i oferując wsparcie. „Potem wszystko się zmieniło”: „nie mamy jak poznać prawdziwych wyników wyborów, ale jest jasne, że ogłoszony wynik nie ma w żaden sposób demokratycznej legitymacji”. Łukaszenko „pewno zrozumiał, że nie dostanie wymaganych 50 proc. głosów, by uniknąć poniżającej drugiej tury”.
„Potem było jeszcze gorzej”: opozycyjni kandydaci zostali pobici i aresztowani, „nową rzeczywistością stali się więźniowie polityczni”, a to, co się stało, „przypomina wprowadzenie stanu wojennego w Polsce w 1981 r.”. Wreszcie konkluzja: „Dalsza współpraca z Aleksandrem Łukaszenką wydaje się obecnie stratą czasu i pieniędzy. Dokonał wyboru – a jest to wybór przeciwko wszystkiemu, na czym opiera się Unia Europejska”. Trzeba wesprzeć białoruskie społeczeństwo obywatelskie i tych we władzach Białorusi, którzy sprzeciwiają się przyjętemu kierunkowi: „Europa nie może pozostać milcząca”.
– 19 grudnia Aleksander Łukaszenko spałował własnych obywateli, ale też spoliczkował europejską dyplomację. W tym artykule widzę też nutę osobistego zawodu jego autorów – powiedział „Rz” wiceszef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Robert Tyszkiewicz (PO). – Być może mu do końca nie ufano, ale też nie spodziewano się takiego zachowania. Doświadczenie dialogu z Łukaszenką, który podjęli przywódcy Zachodu, było potrzebne po to, by przekonać ich, z kim mają do czynienia – dodał.
A zdaniem Kaia–Olafa Langa, eksperta Fundacji Nauka i Polityka, ostry list jest konsekwencją niemieckiej polityki wobec Białorusi i ani Radek Sikorski, ani też nikt inny nie musiał przekonywać Westerwellego, by stał się jednym z jego sygnatariuszy. – Szefowie polskiej i niemieckiej dyplomacji osobiście przekazali przed wyborami Aleksandrowi Łukaszence ofertę współpracy na ściśle określonych warunkach, których on nie odrzucił. Dopuszczając się rażącego naruszenia zasad demokratycznych postawił się w sytuacji, w której nie sposób już wspierać go w dążeniu do wyjścia z izolacji. Reakcja Berlina i innych stolic nie może dziwić – mówił „Rz”.