To największa od lat klęska amerykańskich związków. Kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli, pielęgniarek, strażników więziennych, śmieciarzy i innych pracowników sektora publicznego od kilku tygodni organizowało wielkie demonstracje, protestując przeciwko przyjęciu propozycji republikańskiego gubernatora Scotta Walkera.
Bez prawa do negocjowania układów zbiorowych władzom dużo łatwiej będzie bowiem narzucać obniżki pensji i pozbawiać pracowników różnych przywilejów.
Aby nie dopuścić do przegłosowania kontrowersyjnej ustawy, 14 demokratycznych senatorów opuściło więc nawet rodzinny stan. Dzięki temu policjanci nie mogli ich siłą doprowadzić na głosowanie, a bez nich brakowało kworum, co przez jakiś czas skutecznie blokowało możliwość działania bezkompromisowych republikanów.
Doszło nawet do tego, że lider demokratycznych senatorów proponował gubernatorowi oficjalne spotkanie tuż przy granicy stanu. I choć odrzucił on tę propozycję, to zarówno jego partyjni koledzy, jak i jego współpracownicy wyruszali w trasę, aby w przydrożnym McDonaldzie przy kawie negocjować polityczne warunki demokratów.
W środę wieczorem republikanie znaleźli jednak furtkę prawną, dzięki której nie musieli już liczyć na powrót kogoś z opozycji. Podzielili kontrowersyjną ustawę na dwie, wyrzucając z części dotyczącej drastycznego ograniczenia praw związków zawodowych wszelkie zapisy finansowe. Dzięki temu nie potrzebowali kworum, stosunkiem głosów 18 do 1 uchwalili kontrowersyjną ustawę i musieli natychmiast uciekać ze stanowego Kapitolu. Na drzwi napierał już bowiem rozwścieczony tłum, a policja nie miała nadziei na to, że uda im się powstrzymać kilka tysięcy związkowców i zwolenników demokratów. Stróże prawa bez walki oddali więc budynek protestującym, którzy rozlali się po różnych jego częściach.