W ciągu kilku dni w starciach z policją w syryjskim mieście Dara mogło zginąć nawet 100 osób. Tłumy demonstrantów podpalały rządowe budynki, w tym siedzibę gubernatora i kwaterę rządzącej partii Baas. Zburzono pomnik byłego prezydenta Hafeza Assada. Wczoraj na ulice wyszły tysiące demonstrantów, skandując: „wolność dla Syrii”.
Mało kto się spodziewał, że w jednym z najbardziej autorytarnych krajów arabskich protesty mogą wybuchnąć z taką siłą. I to w mieście, które jest stolicą rolniczego regionu sympatyzującego dotychczas z rządzącym krajem reżimem.
Miarka się przebrała, gdy kilka dni temu tajna policja aresztowała kilkunastu uczniów podejrzanych o wymalowanie na murze haseł „lud chce upadku reżimu”. Takie same napisy pojawiały się wcześniej w Tunezji, Egipcie i innych krajach, przez które przetaczają się arabskie rewolucje. Aresztowania rozwścieczyły mieszkańców, którzy zażądali wypuszczenia dzieci. Najmłodsze z nich ma 12 lat. Władze odmówiły i wezwały na pomoc policję i wojsko. Użyto ostrej amunicji. W środę o świcie służby bezpieczeństwa przeprowadziły szturm na meczet al Omari, wokół którego gromadzili się demonstranci.