W czasie zimnej wojny granica bułgarsko-turecka była jedną z najpilniej strzeżonych w Europie. Z jednej strony wysokiego drucianego płotu był Układ Warszawski, z drugiej – kraj NATO. Druty zostały częściowo zdemontowane w latach 90. Teraz mają wrócić. Ogrodzenie ma być gotowe do października. Inwestycję sfinansuje Ministerstwo Finansów z pomocą Ministerstwa Rolnictwa.
– W czasach komunizmu na granicy było wojsko, patrole, sprzęt wojskowy. Teraz niczego takiego nie będzie. Ten płot ma po prostu powstrzymać napływ dzikich zwierząt z Turcji – mówi „Rz" Nikołaj Karamichow, szef bułgarskiego portalu Europe.
Bułgarzy twierdzą, że to z Turcji przyszedł do nich wirus pryszczycy, który od grudnia ubiegłego roku sieje prawdziwe spustoszenie. Do tego czasu przez 12 lat w całej Bułgarii nie było ani jednego przypadku tej choroby. Teraz w ciągu zaledwie trzech miesięcy trzeba było zabić 700 chorych zwierząt.
– Zgodnie z wytycznymi Unii Europejskiej musimy powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby, stąd decyzja o budowie płotu – tłumaczy Karamichow.
Turcy są oburzeni. Tym bardziej że o podobnych zamiarach od kilku miesięcy słyszą od swojego innego sąsiada – Grecji. Zdaniem Aten Turcja nie robi niczego, by powstrzymać napływ nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu, którzy przez jej terytorium dostają się do Grecji, a stamtąd do innych krajów UE. W ubiegłym roku grecką granicę przekroczyło w ten sposób 130 tysięcy osób, co było rekordem w UE.