Korespondencja z Moskwy
Mer stolicy Rosji Siergiej Sobianin otwarcie zapowiedział: aby uzyskać zgodę na manifestowanie, trzeba jeszcze być reprezentantem „odpowiedniej” siły politycznej.
W sensie praktycznym zapowiedź Sobianina zmienia niewiele. Władze stolicy od lat ręcznie sterują wydawaniem zgód na manifestacje. Antysystemowa opozycja przez długi czas, w ramach tzw. Strategii 31, próbowała odbywać każdego 31. dnia miesiąca wiece w obronie 31 artykułu konstytucji (mówiącego o prawie do zgromadzeń). A władze konsekwentnie odmawiały jej tego prawa mimo spełnienia przewidzianych przez przepisy warunków.
Kiedy jednak w Strategii 31 nastąpił pożądany przez władze rozłam, opozycjoniści, którzy wyszli ze zjednoczonego frontu, od razu zaczęli dostawać zezwolenia na demonstracje. Mimo że ich wnioski w tej sprawie wyglądały tak samo jak wtedy, gdy były odrzucane. Zwożonym do stolicy członkom prokremlowskiej młodzieżówki Nasi zezwala się na wielogodzinne maszerowanie po najważniejszych arteriach. W tym samym czasie demokratycznej opozycji, jeśli już trzeba dać jej zgodę na demonstrację, władze pozwalają protestować na placu Błotnym – miejscu wyizolowanym, wyspie między dwiema odnogami rzeki Moskwa.
Ale dotąd władze się tym nie chwaliły. Sobianin postanowił być szczery. Zapowiedział, że miasto będzie udostępniać ulice i place tylko tym siłom, które – na przykład komuniści – potrafią wyprowadzić tysiące ludzi, a nie „kilkudziesięciu awanturników”. Dla tych kilkudziesięciu awanturników nie „byłoby rozsądnie” zamykać ruch uliczny.