Santorum, który na wiecach przedstawia się jako jedyny naprawdę konserwatywny kandydat w republikańskich prawyborach, w pięknym stylu wygrał nie tylko w Minnesocie i Missouri, ale nawet w Kolorado, gdzie według sondaży z łatwością miał zwyciężyć jego dużo bardziej umiarkowany konkurent Mitt Romney.
– Chrześcijańscy wyborcy wysłali Romneyowi jasny sygnał, że musi zasłużyć na nominację. Taki wynik prawyborów to też wyraz obawy, że żaden republikanin nie będzie w listopadzie w stanie pokonać Baracka Obamy. Dlatego ludzie głosowali na tego, kogo wskazało im serce, a nie na tego, kto ma największe szanse w rozgrywce o Biały Dom – mówi „Rz" dr Ron Faucheux, komentator i specjalista od politycznego PR.
– Konserwatyzm żyje i ma się dobrze – mówił rozradowanym zwolennikom Santorum, praktykujący katolik, wzorowy mąż i ojciec czwórki dzieci, który kategorycznie sprzeciwia się prawu do aborcji – również w przypadku gwałtu czy kazirodztwa – a także opowiada się za konstytucyjną poprawką zabraniającą małżeństw homoseksualistów.
– Nie stoję tutaj jako konserwatywna alternatywa dla Mitta Romneya. Stoję tutaj jako konserwatywna alternatywa dla Baracka Obamy – podkreślał polityk. – Zwycięstwo w trzech stanach tchnie w jego kampanię nowe życie. Wciąż faworytem jest jednak Romney – podkreśla „Rz" dr Ron Faucheux. Bogaci sponsorzy zaczną zaś wypisywać sowite czeki wspierające jego sztab wyborczy.
Nagły zwrot rozrusza nie tylko kampanię Santoruma, ale też cały wyścig po republikańską nominację. Według prognoz wielu komentatorów miał on się skończyć jeszcze w styczniu zdecydowaną wygraną Mitta Romneya. Na jego groźnego rywala wyrósł jednak niespodziewanie były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich. Gdy ten na początku lutego ogłosił, że w walce o nominację liczą się już praktycznie tylko on i Romney, rację przyznawało mu wielu komentatorów, spisując na straty zarówno Santoruma, jak i Rona Paula.