Do ataku w stolicy Indii doszło przed samym budynkiem ambasady państwa żydowskiego. W powietrze wyleciał samochód należący do izraelskiego attaché wojskowego. Auto natychmiast stanęło w płomieniach. W ataku ranny został szofer oraz żona attaché Tali Joszua Koren. Jej męża nie było w samochodzie, o czym zamachowcy najprawdopodobniej nie wiedzieli.
Kobieta jechała do szkoły, aby odebrać dzieci. Nie wiadomo, w jakim stanie się znajduje. Według "Jerusalem Post" ma ciężko poparzone nogi, a w jej ciele utkwiły odłamki. Prawdopodobnie zostanie ewakuowana do Izraela. Tymczasem ambasada została otoczona ścisłym kordonem policji, tamtejsze służby bezpieczeństwa wszczęły śledztwo.
Specjaliści dokonują analizy wraku toyoty i pobierają próbki materiałów wybuchowych. Najprawdopodobniej bomba została przyczepiona do podwozia. Według innej wersji, gdy samochód wyjechał z bramy, podjechało do niego dwóch mężczyzn na motorze i to oni wrzucili do środka ładunek wybuchowy. Następnie zaś dodali gazu i uciekli, zanim doszło do eksplozji.
Dokładnie w tym samym czasie, gdy w indyjskiej stolicy płonęła izraelska toyota, szofer ambasadora Izraela w Gruzji usłyszał dziwne dźwięki dochodzące spod jego samochodu. Natychmiast zjechał na bok i zatrzymał pojazd. Okazało się, że do podwozia ktoś przyczepił jakiś czarny pakunek. Na miejsce natychmiast przybyli gruzińscy saperzy. Okazało się, że w pakunku znajduje się bomba. Niewiele brakowało, aby doszło do tragedii.
– To robota Iranu i jego wasala Hezbollahu. To Teheran jest największym eksporterem terroru na świecie – powiedział premier Beniamin Netanjahu. – Ale my nie damy sięzastraszyć i będziemy nadal walczyć z terroryzmem – dodał.