Na apel lewicowych związków zawodowych UGT i CCOO odpowiedziało w niedzielę pół miliona ludzi w Madrycie, prawie tyle samo w Barcelonie, 150 tysięcy w Walencji, po kilkadziesiąt tysięcy w 54 innych miastach.
„Nie dla reformy rynku pracy niesprawiedliwej dla pracowników, nieskutecznej dla gospodarki i niepotrzebnej z punktu widzenia zatrudnienia" – takie było hasło protestów, pierwszych, odkąd rządy w Hiszpanii przejęła w grudniu prawica. Według organizatorów protestów reforma, która ułatwia pracodawcom redukcję zatrudnienia, zwiększy armię bezrobotnych z 5,3 do 6 mln osób.
Protesty poparli socjaliści, którzy z powodu nękającego Hiszpanię kryzysu ponieśli w listopadowych wyborach sromotną porażkę.Reforma rynku pracy, przyjęta przez rząd 10 lutego, będzie głównym frontem ich walki z rządem. – Reforma jest sprawiedliwa, dobra i niezbędna – oznajmił premier Mariano Rajoy. – Hiszpański rynek pracy jest skostniały – przyznał w rozmowie z „Rz" Lluis Foix, komentator dziennika „La Vanguardia".
mt-o
Rz: Czy Hiszpanie słusznie obawiają się, że zmiany w prawie pracy ułatwią zwolnienia pracowników na jeszcze większą skalę?
Lluis Foix: Faktem jest, że z założenia reforma temu ma służyć: zmniejszeniu kosztów po stronie pracodawcy, gdy zdecyduje się zredukować zatrudnienie. To oczywiste, że ludzi to niepokoi. Z drugiej strony sytuacja taka jak dotychczas, że za każdy przepracowany rok zwalniany pracownik dostawał odprawę w wysokości 45-dniowego wynagrodzenia, musiała się skończyć. Reformę, którą wprowadził rząd Rajoya, planowali już Zapatero, Aznar i ich poprzednicy. Wcześniejszym rządom nie udało się jej jednak zrealizować. Zobaczymy, czy zacznie działać tym razem. Sam minister gospodarki przyznał, że nie ma pewności, że reforma będzie miała bezpośrednie pozytywne przełożenie na zmniejszenie bezrobocia, jednak położy podwaliny pod stworzenie bardziej elastycznego rynku pracy.
Jakie są nadzieje związane z reformą prawa pracy?