Sfinalizowanie umowy, którą w ogromnym napięciu negocjowano przez wiele miesięcy, wielokrotnie przekładano z powodu sporów między afgańskimi władzami, Białym Domem i generałami z USA, dotyczących tak drażliwych kwestii, jak prowadzone przez Amerykanów nocne naloty czy amerykańska kontrola nad afgańskimi więzieniami. Rozmów nie ułatwiały kolejne wpadki żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych: zamordowanie przez sierżanta sztabowego 17 cywilów, a także spalenie przez wojskowych egzemplarzy Koranu.
– Brałem udział w wielu międzynarodowych pertraktacjach i mogę powiedzieć bez wahania, że nigdy nie spotkałem twardszych negocjatorów – stwierdził amerykański dyplomata USA Ryan Crocker, cytowany przez „The Financial Times".
W końcu władze w Waszyngtonie zgodziły się przekazać odpowiedzialność za więźniów rządowi w Kabulu, a także występować do Afgańczyków o zgodę przed nocnymi atakami.
W niedzielę negocjatorom udało się postawić w dokumencie ostatnią kropkę nad „i", dzięki czemu prezydenci Hamid Karzaj i Barack Obama będą mogli złożyć podpisy pod porozumieniem podczas zaplanowanego na maj szczytu NATO w Chicago.
W ramach umowy Amerykanie zadeklarowali, że po 2014 roku – gdy Afganistan opuści już większość międzynarodowych wojsk – oddziały sił specjalnych z USA nadal będą walczyć z antyrządowymi rebeliantami.
– To ważne porozumienie. W przeciwieństwie do Iraku, którego władze zmusiły siły USA do opuszczenia ich kraju, rząd w Kabulu chce, abyśmy zostali, i potrzebuje nas do zwalczania rebeliantów – tłumaczy w rozmowie z „Rz" Brian Williams, specjalista ds. Afganistanu z Uniwersytetu Massachusetts.
Nowa umowa pomoże więc uspokoić tych Afgańczyków, którzy obawiają się, że po wycofywaniu zagranicznych oddziałów w kraju znów wybuchnie wojna domowa, w której kraj ten pogrążył się po wycofaniu Sowietów w 1989 roku. Obawy te potęgować może fakt, że już teraz USA rozpoczęły wycofywanie jednej trzeciej z niemal stu tysięcy żołnierzy stacjonujących obecnie w Afganistanie. A Biały Dom chce, aby większość amerykańskich sił wróciła do koszar do 2014 roku. – Myślę, że po tym terminie nadal będzie potrzebne wsparcie niewielkich oddziałów wysłanych przez naszych sojuszników, takich jak Wielka Brytania, Australia czy Polska – dodaje Brian Williams.