Czy Grecja po wyborach będzie obliczalnym krajem? – to pytanie zadają sobie politycy w całej Europie. Na pierwszy rzut oka na to nie wygląda. Z 32 partii politycznych uczestniczących w wyborach zaledwie dwa ugrupowania opowiadają się za bezwarunkowym dotrzymaniem przez przyszły rząd wszelkich porozumień z UE, Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Europejskim Bankiem Centralnym. Dzięki nim Grecja nie jest jeszcze bankrutem i nie znalazła się poza strefą euro.
Tymczasem powrotu drachmy chce zdecydowana większość uczestniczących w kampanii ugrupowań politycznych. Nie zamierzają realizacji narzuconych Grecji przez instytucje międzynarodowe drastycznych oszczędności i chcą przywrócić Grecji godność, możliwość decydowania o swoim losie. Recept jest wiele, począwszy od ultraprawicowej partii Złoty Świt, która proponuje zaminować granice i odciąć kraj od wszelkich obcych wpływów w pierwszej kolejności od imigrantów, po pół tuzina partii komunistycznych zapowiadających wprost koniec wszelkich oszczędności po zwycięstwie wyborczym. Niektóre z ugrupowań zawarły program w swej nazwie, jak np. partia Ochi (Nie).
– Jestem optymistą i sądzę, że dwu największym ugrupowaniom uda się po wyborach utworzyć rząd koalicyjny i uspokoić sytuację – tłumaczy „Rz" Gerasimos Soldatis z Uniwersytetu Macedońskiego. Jednak z najnowszych sondaży wynika, że najbardziej popularna partia polityczna, jaką jest prawicowa Nowa Demokracja, może liczyć na 20 – 25 proc. głosów. Drugą jest socjalistyczny PASOK z 15 – 17-proc. poparciem. Oznacza to, że obie partie mogą mieć poważne kłopoty ze zdobyciem większości 151 głosów w 300-osobowym parlamencie. Dlatego też Ewangelos Wenizelos, były minister finansów, ostrzegał niedawno w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana", że nie jest rzeczą całkiem oczywistą to, czy Grecja pozostanie w strefie euro. Nie brak komentatorów, którzy słowa te interpretują jako chwyt wyborczy.
– Same trudności ze sformowaniem rządu koalicyjnego będą niepokojącym rynki finansowe sygnałem podważającym wiarygodność Unii Europejskiej jako instytucji efektywnej w rozwiązywaniu własnych problemów wewnętrznych – przekonuje w rozmowie z „Rz" Manfred Jäger-Antosiewicz z Instytutu Gospodarki Niemieckiej w Kolonii.
Dlatego też Antonis Samaras, szef Nowej Demokracji i prawdopodobny przyszły premier, twierdzi, że należałoby rozważyć konieczność przeprowadzenia kolejnych wyborów, w kilka miesięcy po obecnych. Oczywiście w sytuacji patowej, gdyby utworzenie koalicji rządowej okazało się niemożliwe.