Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi, znana pod swoim angielskim skrótem ACTA, rozpaliła w styczniu polską opinię publiczną. Do manifestujących w Polsce dołączyli internauci w innych krajach. Obawiali się, że międzynarodowe porozumienie mogłoby doprowadzić do eksterytorialnej władzy koncernów dostarczających treści w Internecie i możliwości karania użytkowników nawet za dzielenie się plikami muzycznymi czy filmowymi w gronie znajomych.
W efekcie wstrzymano proces ratyfikacji ACTA w Niemczech, Holandii, na Cyprze, w Estonii, na Słowacji, Łotwie, w Czechach i Polsce, mimo że wcześniej Rada UE ratyfikowała umowę. Jednak aby weszła w życie, potrzebna jest dodatkowo zgoda Parlamentu Europejskiego i każdego z 27 państw UE osobno. Jeśli dziś PE zagłosuje przeciw, to w połączeniu z odmową ratyfikacji w kilku państwach UE oznacza to definitywny koniec ACTA w Europie.
Głosowanie wydaje się przesądzone, bo 21 czerwca 19 głosami w stosunku do 12 przeciw ACTA wypowiedziała się kluczowa dla tego rodzaju legislacji Komisja ds. Handlu Międzynarodowego PE. Zwolennicy ACTA nie składają jednak broni i proponują jeszcze w ostatniej chwili odłożenie głosowania plenarnego do czasu wydania werdyktu przez unijny Trybunał Sprawiedliwości. Z wnioskiem do luksemburskiego sądu wystąpiła już Komisja Europejska, chcąc uciszyć protesty.
– Nie czułbym się dobrze, głosując „za" przed wyrokiem Trybunału. Tak samo nie czułbym się dobrze, głosując przeciw. Nie rozumiem, dlaczego boicie się poczekać na wyrok sądu – powiedział Christofer Fjellner, szwedzki chadek, w czasie wczorajszej debaty w PE.
Jego grupa polityczna, Europejska Partia Ludowa, jest w większości za ACTA. Wewnątrz tej zwykle probiznesowej grupy są jednak pęknięcia. Przeciw ACTA są niektórzy eurodeputowani z krajów, gdzie umowy nie ratyfikowano i protesty społeczne były najsilniejsze, np. Polacy z PO i PSL. Nie wierzą oni w powodzenie akcji swojego partyjnego kolegi Fjellnera, który chce jeszcze raz prosić dziś o odłożenie głosowania.