Przesłanie przez Polskę i Litwę informacji o kontaktach białoruskiego opozycjonisty Alesia Bielackiego wywołało skandal. Dokumenty posłużyły w procesie, w którego efekcie dysydena skazano w grudniu 2011 r. na 4,5 roku więzienia. W prawie całej Europie krytykowano Polskę i Litwę.
W wyniku afery stanowisko stracił jeden z dyrektorów w Prokuraturze Generalnej odpowiadający za pomoc prawną udzielaną podmiotom z zagranicy.
Polskie władze zapowiedziały, że podobna sprawa nie może się powtórzyć. Na przykład Ministerstwo Spraw Zagranicznych uczulało polskie organizacje współpracujące z opozycją na Białorusi, by nie przesyłały na teren tego kraju ani e-mailem, ani zwykłą pocztą żadnych informacji dotyczących finansów białoruskich opozycjonistów. Organizacje rządowe, jak również pozarządowe z całego świata unikają przysłania na Białoruś jakichkolwiek dokumentów dotyczących rozliczeń z opozycjonistami.
– W jednym ze spotkań udział brał nawet wiceszef resortu. Przekonywano nas, że najdrobniejsza nawet informacja dotycząca pieniędzy może być użyta przeciw naszym przyjaciołom – mówi „Rz"osoba z organizacji realizującej projekty na Białorusi. Prosi o zachowanie anonimowości, bo ujawnienie jego nazwiska może narazić jego i współpracowników na pozbawienie wiz wjazdowych na Białoruś.
Zasadą w kontaktach z niezależnymi organizacjami białoruskimi jest obrót gotówkowy. – Środki są rozliczane w Polsce. PIT wręczamy tylko osobiście podczas pobytu opozycjonistów w Polsce – mówią nam działacze.