Na kilka dni przed wielkim wyborczym wtorkiem pewne jest jedno: nie wiadomo, kto zostanie prezydentem USA. Według najnowszych badań poparcie dla obu kandydatów jest bardzo zbliżone. A mimo licznych opinii, że amerykańscy demokraci tak naprawdę od republikanów niewiele się różnią, to w razie zwycięstwa Mitta Romneya Stany Zjednoczone będą innym krajem niż przy Baracku Obamie.
Z polskiego punktu widzenia jest to jeszcze bardziej widoczne, bo republikanin Romney ma inne priorytety niż demokrata Obama. Bardziej koncentruje się na Europie, widzi w niej większą rolę Polski, krytycznie patrzy na Rosję, chce bliższej współpracy z Izraelem. Ale wiadomo, że polityka zagraniczna nie jest najważniejsza. Najważniejsza jest ekonomia.
– Gospodarka jest wciąż w najgorszym stanie od czasu wielkiej depresji. Wiadomość o wzroście wynoszącym dwa procent nie sprawia, że Amerykanie są zadowoleni – mówił „Rz" Ford O'Connell, analityk polityczny, który pracował przy kilku republikańskich kampaniach wyborczych. – Prezydentowi Obamie przez cztery lata rządów nie udało się poprawić stanu amerykańskiej gospodarki – dodał.
Pytanie jednak, czy to będzie wystarczający powód, by niewielka już grupa niezdecydowanych poparła Romneya? Czy wzrost bezrobocia w październiku do 7,9 proc. z 7,8 proc. we wrześniu przekona Amerykanów? A bezrobocie przez 43 miesiące utrzymywało się powyżej rekordowych 8 proc. Inne wskaźniki makroekonomiczne też nie są korzystne, na przykład liczba Amerykanów żyjących poniżej poziomu ubóstwa wzrosła aż do 46 milionów.
Nie wiadomo też, jak na wybory wpłynie huragan Sandy. Czy Amerykanie uznają, że Obama dobrze kierował działaniami ratunkowymi? Wiadomo już, że urzędujący prezydent poniósł straty, bo w niektórych stanach, gdzie głosy można oddać wcześniej, zamknięto lokale wyborcze – a przed terminem chętnie głosują zwolennicy demokratów. W USA mówi się nawet o „syndromie Sandy" – przegrany chętnie będzie winił huragan za poniesioną porażkę.