Wczoraj w marokańskim Marrakeszu zebrali się przedstawiciele ponad 100 państw na spotkaniu poświęconym zakończeniu syryjskiej wojny domowej. Zanim do niego doszło, USA podjęły dwie ważne decyzje, które zapewne określą politykę Zachodu i prozachodnich państw arabskich wobec Syrii.
Jedną z nich ogłosił kilkanaście godzin przed rozpoczęciem w Maroku spotkania Przyjaciół Syrii prezydent Barack Obama. Powiedział, że USA uznają opozycyjną koalicję za jedynego prawowitego przedstawiciela kraju. Szczególnie istotne jest słowo „jedyny", bo już wcześniej Amerykanie (i nie tylko oni) popierali opozycję.
Ameryka dołączyła tym samym do Francji, która pierwsza na Zachodzie podjęła taką decyzję po zawiązaniu się koalicji przeciwników Baszara Asada na spotkaniu w Katarze miesiąc temu. Podobne stanowisko zajmowały też monarchie z Półwyspu Arabskiego.
Spodziewano się, że tropem Ameryki pójdą inni zachodni i arabscy przyjaciele Syrii. Na pewno nie zrobi tak Rosja, najważniejszy sojusznik Baszara Asada, która od razu „wyraziła zdziwienie" deklaracją Obamy.
Drugą ważną decyzję Waszyngton podjął już w poniedziałek. Wpisał na listę zagranicznych organizacji terrorystycznych Front An Nusra, rebelianckie ugrupowanie podejrzewane o związki z al Kaidą. Niewątpliwie jest to organizacja skrajnych fundamentalistów spod czarnej dżihadystycznej flagi mające pod bronią od kilku do 10 tysięcy ludzi. Co ważniejsze, bardzo dobrze sobie radzi na froncie wojny domowej w Syrii. To właśnie bojownicy An Nusra notowali ostatnio sukcesy, zdobyli kilka baz wojsk rządowych, najskuteczniej walczyli w Aleppo, organizowali też prawdopodobnie zamachy samobójcze w Damaszku.