Korespondencja z Brukseli
Wczoraj miało dojść do kolejnej próby uzgodnienia rozszerzenia strefy Schengen o dwa kraje – Bułgarię i Rumunię. Ministrowie spraw wewnętrznych w Brukseli nie głosowali jednak tej decyzji po tym, jak stało się jasne, że Berlin jest przeciwny. Tymczasem przyjęcie nowych członków do układu z Schengen, gdzie nie ma kontroli na granicach wewnętrznych, wymaga jednomyślności.
– Nasi obywatele zaakceptują rozszerzenie Schengen tylko po spełnieniu podstawowych warunków. A to jeszcze nie nastąpiło – powiedział minister spraw wewnętrznych Niemiec Hans-Peter Friedrich.
Dyskusja o przyjęciu Bułgarii i Rumunii do strefy Schengen trwa już dwa lata. Oba kraje stały się członkami UE w 2007 roku, potem musiały wypełnić wszystkie kryteria związane z ruchem bez kontroli na granicach wewnętrznych. Wypełniły je, co stwierdziła zarówno Komisja Europejska, jak i Parlament Europejski. – Te kraje są gotowe do Schengen i chcielibyśmy, żeby zostały przyjęte – powtórzyła wczoraj Cecilia Malmström, unijna komisarz spraw wewnętrznych. Ale wniosek Sofii i Bukaresztu jest blokowany przez różne kraje UE. Teraz najgłośniejszy był Berlin. – Nie było szans na rozszerzenie Schengen przed wrześniowymi wyborami w Niemczech – mówi „Rz" Yves Pacouau, ekspert brukselskiego think tanku European Policy Centre.
Problem jednak w tym, że Niemcy nie są sami. Głośno powiedzieli o tym także ministrowie Holandii i Finlandii, ale sprzeciwiają się też Dania, Austria, Belgia i Francja. – Nie wiadomo, co będzie w przyszłości. Średnio osiem razy w roku idą do urn obywatele jednego z krajów UE, a Bułgaria i Rumunia stały się takimi złymi uczniami i zakładnikami rosnących eurosceptycznych nastrojów – mówi Pacouau.