„Pośpieszcie się, zróbcie coś! Kryzys nie będzie na was czekał!" – takie apele pod adresem polityków i nowo wybranego parlamentu od kilku tygodni padają ze strony UE, włoskich autorytetów, Kościoła, związków zawodowych i stowarzyszenia przedsiębiorców. Media kpią gorzko, że Watykan potrzebował dwóch tygodni, by wybrać papieża, a Mario Monti złożył rezygnację 21 grudnia i musi rządzić nadal. Parlament jest sparaliżowany, bo nie ma ani rządzącej większości, ani opozycji, więc nie ma komisji.
Co więcej, 15 maja kończy się siedmioletni mandat prezydenta Giorgio Napolitano. Problem polega na tym, że prezydenta nie wybiera naród, a parlament wraz z elektorami z regionów. To, kto będzie nowym prezydentem, stało się częścią targów i skomplikowanych negocjacji nad utworzeniem rządu na zasadzie transakcji wiązanej. Tym bardziej że to nowy prezydent będzie decydował, komu powierzyć misję tworzenia rządu. A jeśli ta się nie powiedzie, od nowej głowy państwa zależeć będzie, czy powołać rząd mniejszościowy, czy rząd ekspercki na wzór ekipy Montiego, czy też rozpisać nowe wybory. A jeśli tak, to kiedy. We Włoszech w czasach spokoju prezydent pełni praktycznie rolę dekoracyjną, ale w czasach głębokiego kryzysu politycznego, jak obecnie, to właśnie on rozdaje karty.
Scenariuszy, o których od kilku tygodni rozpisują się włoskie gazety, jest bez liku, podobnie jak przedstawianych kandydatów. Lutowe wybory wyłoniły trzy ugrupowania, które nie są w stanie ze sobą współpracować. Centrolewica Bersaniego (30 proc. głosów) wygrała o zaledwie 0,3 proc. z centroprawicą Berlusconiego, a aż 25 proc. głosów zdobył kontestacyjny Ruch Pięciu Gwiazdek komika Beppe Grillo. Żadne z tych ugrupowań nie jest w stanie rządzić samodzielnie. Ale Bersani odrzuca składane przez Berlusconiego propozycje stworzenia wielkiej koalicji. Bardziej mu po drodze z Beppe Grillo, który nie chce wchodzić z nikim w alianse. Z tego powodu Bersaniego kontestują bardziej ugodowo do Berlusconiego nastawieni towarzysze w Partii Demokratycznej.
Berlusconi powiada: Wasz rząd – nasz prezydent, albo wasz prezydent i wspólny rząd. Inaczej idziemy natychmiast do urn. Zarzuca lewicy, że choć zdobyła tylko 30 proc. głosów, obsadziła swoimi ludźmi już dwie z czterech najważniejszych funkcji w kraju (przewodniczących Senatu i Izby Deputowanych), a na dodatek chce mieć i premiera, i prezydenta.
Wybory głowy państwa rozpoczną się w czwartek. W pierwszych trzech głosowaniach obowiązuje większość 2/3 głosów, a od czwartego już tylko większość zwykła. Lewicy, by ją osiągnąć, wystarczy kilkanaście dodatkowych głosów. Jeśli jednak przeforsuje swego kandydata, o jakiejkolwiek współpracy z prawicą nie będzie mogło być mowy. To oznacza, że nie będzie można przeprowadzić tak potrzebnych Italii reform.