Od 1 lipca przewodzenie w UE obejmuje na pół roku Litwa. Dla tego małego kraju, zwykle nieobecnego w wielkich debatach, prezydencja jest szansą na odciśnięcie swojego śladu w Unii. Najważniejszym wydarzeniem będzie szczyt Partnerstwa Wschodniego zaplanowany na 28 listopada w Wilnie. Może się on okazać sukcesem, gdyby doszło do podpisania negocjowanej od dawna umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą.
Litewska dyplomacja usilnie forsuje ten cel, nie bacząc na koszty. Z nieoficjalnych rozmów z jej przedstawicielami wynika, że dla Litwy sprawa uwięzienia Julii Tymoszenko jest drugorzędna. Ukrainie powinno dać się umowę stowarzyszeniową, aby odciągnąć ją od Rosji i wciągnąć w orbitę wpływów europejskich.
Zachowanie Litwy budzi jednak zniecierpliwienie innych. – Zdecydowanie przesadzają. Co gorsza, ich argumenty słychać przecież w Kijowie. I to zmniejsza presję na rząd w realizowaniu reform wymaganych przez Unię jako warunek podpisania umowy – twierdzi rozmówca z unijnych instytucji w Brukseli, zaangażowany w temat Partnerstwa Wschodniego.
Pierwsze negatywne rezultaty już widać. W ostatnią środę litewski argument podniósł szef MSZ Ukrainy Leonid Kożara: – Nasze stanowisko sprowadza się do tego, że kwestia losu 46 milionów Ukraińców oraz obywateli UE nie może być przyćmiona przez jedną sprawę kryminalną, która dotyczy Tymoszenko – powiedział.
Tymoszenko odbywa karę więzienia za rzekome nadużycia przy zawieraniu kontraktów gazowych z Rosją w czasach, gdy była premierem. Zdaniem UE jej uwięzienie jest aktem politycznym i jej uwolnienie, a przynajmniej skierowanie na leczenie czy obietnice powtórzenia procesu, to jeden z warunków umowy stowarzyszeniowej.