Zaledwie 5 proc. kierowców na niemieckich drogach to cudzoziemcy. Jednak to oni popełniają co najmniej 15 proc. wykroczeń nie zważając na ograniczenia szybkości. Tak przynajmniej uważa tygodnik "Der Spiegel " cytując odpowiednich ekspertów.
Chodzi głównie o kierowców z Polski, Rosji i Ukrainy. Ale nie tylko. Wszyscy zainteresowani wiedzą doskonale,że nawet jeżeli zostaną zarejestrowani przez radar znikome są szanse na otrzymanie mandatu w miejscu zamieszkania. Niektórzy z nich wiedząc doskonale gdzie i kiedy robione są im zdjęcia prezentują środkowy palec dłoni w obraźliwym geście.
Tak jest często w pobliżu Bielefeld na autostradzie A2, jednej z głównych arterii wiodącej z zachodu na wschód. Kilka lat temu władze miasta nabyły za 200 tys. euro urządzenie o nazwie Traffistar S330. To nowoczesny radar. Robi tygodniowo tysiąc zdjęć . Do kasy miejskiej wpływa z tego tytułu ponad pięć milionów euro rocznie. Mogłoby być oczywiście więcej gdyby udało się dotrzeć do kierowców z zagranicy.
Jesienią tego roku Niemcy otrzymają dostęp do europejskiej bazy danych właścicieli pojazdów. Umożliwi to ściganie sprawców wykroczeń z krajów UE. Rosjanie czy Ukraińcy będą jednak nadal bezkarni. Polacy już nie. Ale aby niemiecki mandat znalazł ich w Polsce kara za popełnione w Niemczech wykroczenie musi wynosić co najmniej 70 euro. A oznacza to, że na w miejscu gdzie obowiązuje ograniczenie szybkości do 100 kilometrów jechać się będzie co najmniej 121 kilometrów na godzinę. Zagrożone niższym mandatem przewinienia nadal uchodzić będą płazem.
W wielu innych krajach Unii kary są znacznie wyższe. Dla przykładu we Włoszech takie samo wykroczenie kosztuje już 160 euro. Na razie Niemcy nie myślą o zaostrzeniu przepisów. Co najwyżej o wprowadzeniu opłat za korzystanie z dróg. Dotyczyć to ma wszystkich, a więc także cudzoziemców. Sprawa stanie się aktualna po wrześniowych wyborach do Bundestagu. Legendarne niemieckie autostrady stracą znacznie na atrakcyjności.