Artykuł z 25 czerwca 2013 roku
Afryka Południowa, czekając wczoraj na kolejne komunikaty dotyczące zdrowia Nelsona Mandeli, wspominała, jak 18 lat temu uśmiechnięty wyszedł na murawę stadionu wypełnionego po brzegi ludźmi. Pierwszy czarnoskóry prezydent RPA miał na sobie koszulkę drużyny rugby, ukochanej przez Białych, ale szczerze znienawidzonej przez Czarnych. Tym jednym gestem niespodziewanie zjednoczył naród, który tamtego dnia po raz pierwszy zaczął kibicować swej drużynie narodowej.
Wczoraj Południowoafrykańczyków znów połączyło jedno uczucie, choć zupełnie inne. Wciąż modlą się o powrót do zdrowia Madiby (tak brzmi klanowe imię Mandeli), ale nadzieja, że znów ich zaskoczy, jest coraz mniejsza. Rządowy komunikat nie pozostawiał złudzeń: Nelson Mandela jest w stanie krytycznym. Poinformował o tym prezydent Jacob Zuma: – Musimy pogodzić się z tym, że Madiba jest stary. W jego wieku zdrowie... będzie mu przysparzać problemów. Sądzę, że wszystko, co możemy zrobić teraz dla niego, to się modlić.
Uporczywa terapia
Odkąd 8 czerwca 94-letni Mandela z powodu infekcji płuc trafił do szpitala, rząd uspokajał, że „ukochany ojciec narodu" jest w stanie ciężkim, ale stabilnym. Ze wszystkich stron świata zaczęły jednak zjeżdżać jego dzieci i wnuki. Każde, wychodząc ze szpitala, powtarzało, że chory czuje się już coraz lepiej. Pierwszym, który dał do zrozumienia, że to nieprawda, był jego przyjaciel arcybiskup Desmond Tutu. Poprosił rodaków o modlitwę za Mandelę, ale – na co natychmiast chyba wszyscy zwrócili uwagę – nie za jego powrót do zdrowia.
Wkrótce wyszło na jaw, że były prezydent po przewiezieniu do szpitala był reanimowany, a jego wątroba i nerki bardzo poważnie niedomagają. Gdy dziennikarze ustalili, że „nie reaguje" ani „nie otwiera oczu", niespodziewanie głos zabrał Shaun Van Heerden, kiedyś ochroniarz Madiby i od lat jego wierny przyjaciel. To on poinformował, że Mandela „jest sztucznie utrzymywany przy życiu".