Chciał odciąć się od polityki, która doprowadziła do zguby Republikanów i przyczyniła się do ogromnego zadłużenia kraju. Pod rządami demokratycznej administracji amerykańskie wojska wycofały się więc z Iraku i wkrótce opuszczą Afganistan.
Waszyngton ograniczył także do minimum swój udział we francusko-brytyjskiej operacji w Libii i pozostawił Francuzom rozbicie islamistów w Mali. A proces pokojowy między Izraelczykami i Palestyńczykami, w znacznym stopniu z powodu bierności Obamy, pozostaje w martwym punkcie.
W globalnym świecie pokusa powrotu do izolacjonizmu okazała się jednak dla USA mrzonką. Wobec drastycznych dowodów użycia broni masowego rażenia przez reżim Baszara al-Asada amerykański prezydent nie może dłużej pozostać bezczynny, jeśli chce utrzymać wiarygodność swojego kraju. Ameryka nie może także pozwolić na przekształcenie wojny domowej w Syrii w konflikt regionalny, który bezpośrednio zagrozi żywotnym interesom Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie.
Biały Dom uspokaja: ewentualna interwencja będzie ograniczona do punktowego uderzenia na wybrane cele wojskowe w Syrii.
Ale to eufemizm. Amerykańskie uderzenie będzie miało daleko idące konsekwencje. Po upadku Asada u granic Izraela wkrótce może pojawić się państwo rządzone przez ekstremistów islamskich. Atak na syryjskiego sojusznika Teheranu w praktyce uniemożliwi powstrzymanie w sposób pokojowy atomowych ambicji Iranu. Z tego samego powodu legną w gruzach próby Obamy zbudowania w miarę poprawnych stosunków z Rosją. Starania amerykańskiego prezydenta o przywrócenie wiarygodności Rady Bezpieczeństwa ONZ ostatecznie zakończą się porażką. A kolejny konflikt znów postawi pod znakiem zapytania próby opanowania wzrostu amerykańskiego długu.