Od czasu odsunięcia prezydenta Mohameda Mursiego na początku lipca i faktycznego przejęcia kontroli nad krajem przez wojskowych skupionych wokół generała Abd al. Fattaha as Sisiego nie ma praktycznie tygodnia bez doniesień o starciach i ofiarach ataków na półwyspie synajskim. W ciągu kilku tygodni wzdłuż granicy z Izraelem (i z rządzoną przez Hamas Strefą Gazy) w zamachach i potyczkach zginęło już 121 osób (w tym 69 żołnierzy) a 321 zostało rannych.
Niewiele wskazuje na uspokojenie sytuacji, zwłaszcza po tym jak 5 września odpowiedzialność za nieudany zamach na gem. Mohameda Ibrahima, egipskiego ministra spraw wewnętrznych wzięła na siebie największa islamistyczna organizacja działająca na Synaju czyli Ansar Bayt Al-Maqdis (Partyzanci Jerozolimy).
Nie jest to jedyne ugrupowanie walczące z siłami bezpieczeństwa na Synaju. Działa tam jeszcze Rada Szury Mudżahedinów Regionu Jerozolimy, a także partyzantka plemion beduińskich nigdy nie poddających się władzy narzucanej przez rząd w Kairze.
Synaj pozostaje jednym z najbardziej problematycznych regionów Egiptu od czasu gdy na mocy układów z Camp David okupowany wcześniej półwysep został zwrócony przez Izrael pod jurysdykcję Kairu. Układ zapewniał daleko idącą demilitaryzację tego obszaru, co spowodowało, ze na Synaju obecność egipskiego wojska i sił policyjnych była jedynie symboliczna.
Korzystali z tego wszyscy – począwszy od zachowujących dużą niezależność Bedunów po przemytników obsługujących kontrabandę do Strefy Gazy i islamistów, którzy pojawili się w regionie już w czasie wojny irackiej, ale tak naprawdę stali się dominującą siłą po obaleniu prezydenta Mubaraka w 2011 r. To wówczas w ramach politycznej odwilży wypuszczono z więzień setki działaczy opozycji islamistycznej – ale także terrorystów współodpowiedzialnych za najgroźniejsze zamachy, takie jak masakra w Luksorze z 1997 r. podczas której zginęło 58 zagranicznych turystów. Wielu zwolnionych natychmiast przeniosło się na synajskie odludzie.