Na dodatek zapowiada się również, że odpowiedzialność za to spadnie na Unię Europejską, a nie na wahającego się do ostatniej chwili prezydenta Wiktora Janukowycza.
Jeżeli do podpisania nie dojdzie na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie (28–29 listopada), to następna szansa na dokonanie przez Ukrainę wyboru geopolitycznego może się pojawić dopiero za trzy lata. Jeżeli w ogóle się jeszcze pojawi.
Taki scenariusz przewiduje Paweł Kowal, zaangażowany w sprawy ukraińskie poseł do Parlamentu Europejskiego. – Niektórzy twierdzą, że umowę można podpisać w każdej chwili po wileńskim szczycie. Teoretycznie tak, bo jest przygotowana, faktycznie nie – powiedział „Rz" Paweł Kowal, wskazując na przeszkody polityczne. W 2014 r. zmienią się władze instytucji unijnych i pojawi się wyłoniony w majowych wyborach nowy PE. Z kolei 2015 jest rokiem wyborów prezydenckich na Ukrainie.
Jeżeli temat wróci, to dopiero w połowie 2016 roku. To bardzo wiele straconego czasu. Nie mówiąc o tym, że 2016 rok to może być już inna epoka w myśleniu o UE.
– Bruksela na ostatniej prostej jest pasywna. Skoro interweniuje Putin, to po drugiej stronie powinien działać jakiś ważny polityk unijny. I sprawa powinna trafić do publicznej wiadomości. Unia musi przypomnieć swoją ofertę, która dotyczy przecież także zniesienia wiz. Trzeba wywierać presję na Janukowyczu i dawać mu szansę gry z ukraińską opinią publiczną – dodaje eurodeputowany Kowal.