Tuż po Nowym Roku iracki premier Nouri al Maliki ogłosił zaskakującą decyzję: nie będzie zapowiadanego wcześniej wycofania wojska z niespokojnej prowincji Anbar. Ten krok armii rządowej miał doprowadzić do uspokojenia walk w tym regionie, gdzie w ciągu kilku ostatnich tygodni doszło do ponad 50 krwawych zamachów bombowych, nie licząc starć sił bezpieczeństwa z sunnickimi rebeliantami w Ramadi i Faludży.
W środę i czwartek w obu miastach dochodziło do starć z członkami dwóch sunnickich organizacji, które władze uznają za terrorystyczne (Islamskie Państwo Iraku i Lewant). Ich bojownicy zdobyli kilka dni temu broń i pojazdy opancerzone podczas napadów na komendy policji. W Faludży zajęli też budynki rządowe.
Prowincja Anbar jest zamieszkana w większości przez sunnitów, którzy w skali całego Iraku stanowią mniejszość. W czasach reżimu Saddama Husajna traktowani byli oni jako obywatele drugiej kategorii. Po jego obaleniu na krótko włączyli się w proces budowy struktur państwa, ale szybko zostali ponownie zmarginalizowani. W latach 2006-2008 prowadzili krwawą wojnę domową, opierając się też amerykańskim siłom interwencyjnym. Bitwa o Faludżę był jednym z najkrwawszych epizodów tej wojny.
Od czasu wycofania wojsk amerykańskich iraccy sunnici znów skarżą się na prześladowania rządu centralnego zdominowanego przez sunnitów. Szczególnie w ubiegłym roku uaktywnił się sunnicki ruch oporu, który niestety coraz bardziej ulega wpływom fundamentalistów religijnych i przez premiera al Malikiego przedstawiany jest jako iracka agenda al Kaidy.
Ubiegłoroczne protesty, a potem walki sunnitów z siłami bezpieczeństwa związane były z ciągłym marginalizowaniem ich przedstawicieli we wspólnych władzach kraju. W grudniu 2011 r. pozbawiony urzędu został sunnicki wicepremier Tarik al Haszemi, którego oskarżono o terroryzm. Haszemi uciekł za granicę, a tymczasem w Bagdadzie wymierzono mu już zaocznie trzykrotna kare śmierci. W zeszłym roku pod zarzutem terroryzmu aresztowano ochroniarzy sunnickiego ministra finansów Rafy al Essawiego.