Nie obyło się bez kłopotów, wykupywania benzyny za starą walutę, kolejek do bankomatów i oblężenia specjalnej rządowej infolinii. W pierwszych dniach nowego roku zdarzały się skargi na zawyżanie cen przez niektórych handlowców, jednak biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia przyjęcie europejskiej waluty w bałtyckim kraju odbyło się nadspodziewanie sprawnie.
Rozstanie z łatem zostało przez łotewskich polityków potraktowane symbolicznie jako pożegnanie wielkich kłopotów jakich Łotwa zaznała w ostatnich pięciu latach i które zdołała pokonać w podziwu godnym stylu. Tego co przeżył ten niewielki, liczący dziś niespełna 2,1 mln mieszkańców kraj nie przechodziło żadne dotknięte kryzysem państwo Zachodu, łącznie z Grecją, Portugalią i Irlandią. Jak ironizują Łotysze ich nienawykli do wyrzeczeń z epoki komunizmu zachodni towarzysze w kryzysowym nieszczęściu po prostu głośniej narzekają zamiast zacisnąć zęby i zakasać rękawy.
W Łotwie - wcześniej szybko rozwijającej się za tanie kredyty ze skandynawskich banków - skala zapaści była porażająca. W 2009 roku dochód narodowy spadł o 18 proc., a prezesi szwedzkich banków zorganizowali nawet posiedzenie zastanawiając się co zrobić kiedy Ryga ogłosi bankructwo.
Ekonomista Valdis Dombrovskis, były minister finansów i europoseł, który przejął ster rządu w czasie szalejącego kryzysu w lutym 2009 r. w nie miał jednak zamiaru czekać na upadek państwa z założonymi rękami. Zamiast tego obiecał rodakom to co Churchill Anglikom w 1940 r.: krew, znój, pot i łzy ale z perspektywą wyjścia z zapaści. Przemawiający cicho i pozbawiony cech trybuna ludowego zaledwie 38-letni wówczas premier pochodzący z rodziny o polskich korzeniach okazał się zadziwiająco sprawnym menedżerem. Nie bacząc na nic przeprowadził drastyczne reformy i cięcia, by w końcu wygrać. Nie bez powodu prasa nazwała go "nowoczesnym L?čpl?sisem" - od imienia ludowego bohatera, który według podań gołymi rękami pokonał niedźwiedzia.
Cena, którą zapłacili Łotysze za wyjście z zapaści okazała się wysoka: rząd Dombrovskisa doprowadził do obcięcia emerytur o 10 proc., a pensji o jedną czwartą. Zapomogi socjalne udzielano tylko najbardziej potrzebującym. Wzrosły też podatki, co spowodowało, że realne dochody większości pracowników spadły wręcz o połowę. Skala oszczędności była tak wielka, że w urzędach państwowych zakazywano nawet używania elektrycznych czajników, by zmniejszyć rachunki za energię.