Protestujący wzorem Ukraińców z kijowskiego Majdanu wznosili barykady i zapory z płonących opon. Po południu setki demonstrantów ruszyły w stronę głównej siedziby rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego. Gdy demonstranci zaczęli odpalać w stronę policjantów race i fajerwerki, w ich stronę poleciały gumowe kule. W trakcie zajść splądrowany został oddział państwowego banku Ziraat. W końcu policja rozproszyła tłum, kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych.
Do podobnych burzliwych protestów doszło w Ankarze i Izmirze. Spokojniejszy przebieg miały demonstracje w siedmiu innych miastach.
– Ostatnia fala protestów nie jest zaskoczeniem – mówi „Rz" Hadi Fakura z londyńskiego Chatham House. – Obserwujemy drugą odsłonę rozpoczętej pod koniec zeszłego roku walki pomiędzy rządzącą AKP i jej dawnymi sojusznikami z ruchu Fetullaha Gülena.
Wątpliwe, by kolejne uliczne zajścia doprowadziły do przesilenia, na co liczą przeciwnicy rządu. – Uspokojenie przyniosą zapewne dopiero marcowe wybory samorządowe. Obecny układ sił wskazuje, że partia Erdogana mająca w sondażach nawet 45-proc. poparcie może w nich liczyć na sukces – mówi Fadi Hakura.
Pretekstem do najnowszych demonstracji stało się ujawnienie „taśm prawdy" Erdogana. Nagranie głosowe (i jego transkrypty krążące w internecie) to podobno rejestracja rozmowy telefonicznej premiera Turcji z jego synem Bilalem. W jej trakcie obaj zastanawiają się, jak ukryć znaczne sumy pieniędzy przed policją.