Wczoraj 14 minut po godzinie 17 Barcelona oszalała. Grubo ponad milion Katalończyków zgromadzonych na Diagonal i Gran Via, dwóch bulwarach stolicy Katalonii, dało wyraz swym uczuciom patriotycznym. Okazja była podwójna, 14 po 17 to inaczej 1714, a więc data dostania się Katalonii pod panowanie Hiszpanii. Teraz, po 300 latach, Katalonia chce niepodległości i przygotowuje się do głosowania. Wczorajsza manifestacja jest początkiem ostatniego etapu walki o własne państwo.
Wiara w zwycięstwo
Na miejsce manifestacji wybrano dwa bulwary tworzące na planie miasta literę V jak Victoria. Zwycięstwo ma się stać faktem już 9 listopada tego roku, kiedy to rząd katalońskiej autonomii chce zorganizować głosowanie dotyczące niepodległości. – Nie mamy żadnego planu B – zapewniał wczoraj Arturo Mas, premier Katalonii. W przyszłym tygodniu, dzień po referendum niepodległościowym w Szkocji, parlament Katalonii zamierza przyjąć ustawę o organizacji konsultacji społecznych w sprawie przyszłości regionu.
Na referendum nie godzi się rząd centralny w Madrycie i najprawdopodobniej zaskarży do Trybunału Konstytucyjnego ustawę o konsultacjach. – Jestem przekonany, że w takiej czy innej formie głosowanie i tak się odbędzie – mówi „Rz" Marti Estruc z organizacji DIPLOCAT zajmującej się propagowaniem idei niepodległości za granicą.
Pod względem technicznym wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. W głosowaniu będą mogli uczestniczyć wszyscy mieszkańcy liczącej 7,5 mln ludności Katalonii, którzy ukończyli 16 lat, oraz cudzoziemcy przebywający legalnie w regionie ponad rok. Z licznych badań wynika, że 80 proc. Katalończyków chce referendum. Zdecydowana większość, bo ok. 60 proc., opowiada się za niepodległością. Przeciwko jest jedna czwarta. – Mając takie poparcie, nie musimy liczyć na efekt dopalacza w wypadku pozytywnego wyniku referendum w Szkocji – przekonuje Marti Estruc. Nie ukrywa jednak, że uzyskanie przez Szkotów niepodległości, a w przyszłości członkostwa w UE, przetarłoby drogę Katalonii. Madryt grozi bowiem, że nie ma mowy o jakimkolwiek członkostwie separatystów w UE, i to bez względu na kraj pochodzenia.
Czekanie na Szkotów
– Wynik wyznaczonego na przyszły czwartek referendum w Szkocji zmieni myślenie o ruchach nacjonalistycznych w Europie – tłumaczy „Rz" Steven Tindale z londyńskiego Center for European Reform. Jeżeli Szkoci wybiorą niepodległość, wzmocnią się tendencje separatystyczne nie tylko w Katalonii, ale i w Kraju Basków, Flandrii czy nawet Bretanii i wielu innych regionach. Dlatego na referendum do Szkocji wybierają się w charakterze obserwatorów aktywiści z Korsyki, Bretanii czy Południowego Tyrolu. Nawet Wolne Państwo Bawaria, jak mieni się oficjalnie ten niemiecki land, wysyła delegację. Jest w końcu, jak się samo często określa, „siódmą potęgą gospodarczą Europy". W Szkocji będzie także Günther Dauwen, dyrektor organizacji o nazwie Wolny Sojusz Europejski (European Free Alliance), grupującej 45 partii politycznych „narodów bez państw" z 12 krajów Europy, w tym Ruch Autonomii Śląska. Sojusz ma nawet kilku posłów w Parlamencie Europejskim. – Katalonia jest doskonałym przykładem organizacji walki o prawa obywatelskie – tłumaczy „Rz". Nie ma wątpliwości, że szkockie „tak" będzie przełomowe. Także dlatego, że na referendum wyraziły zgodę władze Zjednoczonego Królestwa.