Rz: Jak wyglądało pana życie w kraju, którym od ponad ćwierćwiecza rządzi Isłam Karimow?
Farhod Muchtarow: Dorastałem w rodzinie prawniczej, ponieważ mój ojciec był adwokatem. Odziedziczyłem po nim patrzenie na świat z perspektywy oskarżonych, a nie oskarżycieli.
W maju 2005 roku, gdy władze spacyfikowały manifestację w Andiżanie, moje życie zmieniło się radykalnie. Według różnych danych zabito wtedy około dwóch tysięcy ludzi. Reżim Karimowa próbował ukrywać i nadal ukrywa całą prawdę o tej tragedii. Dziesiątki dziennikarzy i działaczy społecznych zostały wtrącone do więzień, a ja dołączyłem do Sojuszu Praw Człowieka w Uzbekistanie i udzielałem pomocy prawnej osobom represjonowanym. Sam byłem zatrzymywany dziesiątki razy, zostałem wtrącony do więzienia i cudem udało mi się uratować życie swojej rodziny.
Spędził pan w wiezieniu w Taszkiencie ponad rok. Jakie to były przeżycia?
W 2009 roku zostałem oskarżony na podstawie sfałszowanych dowodów. W trakcie procesu nie ujrzałem żadnych świadków, a mimo to zostałem skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Warunki w tamtejszych więzieniach są fatalne. Mimo że w celi jest jedynie sześć łóżek, przebywa tam nawet po kilkadziesiąt osób. Jedzenie, które nam dawano, śmierdziało stęchlizną. Dziennie dostawaliśmy pół kubka herbaty i było to wszystko, co wolno było wypić w ciągu doby. Strażnicy więzienni mogli spokojnie zakatować na śmierć człowieka i żaden z nich nigdy nie poniósł za to odpowiedzialności. Pamiętam, że zamordowano chłopaka, a rodzinie powiedziano, że spadł ze schodów. Takie rzeczy zdarzają się codziennie, bo w Uzbekistanie życie ludzkie warte jest mniej niż zero.