Porównanie narzuca się samo: lista gości z 2005 i 2010 r., kiedy w Moskwie obchodzono 60. i 65. rocznicę zakończenia II wojny światowej. Wtedy obok rosyjskiego prezydenta defiladę podziwiali najwyżsi rangą politycy, m.in. z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii i Polski.
Tym razem Putin przygotował obchody na rekordową od upadku ZSRR skalę. Chce zerwać dyplomatyczną izolację, w jakiej znalazła się Rosja po zajęciu Krymu rok temu. W defiladzie ma wziąć udział aż 15 tys. żołnierzy piechoty, nie licząc ciężkich wozów bojowych, czołgów, samolotów. Czołowi przywódcy Europy tego spektaklu jednak nie obejrzą.
Najbardziej twarde stanowisko zajął David Cameron. Rzecz w brytyjskiej tradycji dyplomatycznej bardzo rzadka, rzecznik Downing Street nie tylko zapowiedział z dużym wyprzedzeniem, że premiera 9 maja w Moskwie nie będzie, ale uzasadnił to względami politycznymi: rosyjską agresją na Ukrainę. Co więcej, dwa dni wcześniej odbędą się wybory do Izby Gmin. Cameron podejmuje więc decyzję być może w imieniu swojego następcy.
Tak daleko nie posunął się Francois Hollande. W Pałacu Elizejskim usłyszeliśmy, że „agenda prezydenta na 9 maja nie jest jeszcze ustalona". Jednak francuskie źródła dyplomatyczna przyznają: prezydent do Moskwy nie poleci. Jednym z powodów postanowienia Francuzów jest decyzja Angeli Merkel, partnerki Hollande'a w negocjacjach z Putinem. Pani kanclerz już zapowiedziała, że nie przyjedzie na paradę „z powodu napiętego kalendarza". Dopiero następnego dnia razem z rosyjskim prezydentem złoży wieńce na grobie nieznanego żołnierza pod murami Kremla.
– Gdy chodzi o strategię wobec Moskwy, różnica między nami i Niemcami jest tak mała, że nie da się wcisnąć kartki papieru – mówi francuski dyplomata.