– Zwycięstwo oznacza, że nad Jerozolimą załopocze znów sztandar islamu – mówił kilka dni temu prezydent Recep Tayyip Erdogan w 562. rocznicę zdobycia Konstantynopola przez Turków osmańskich. Jerozolima była islamska na długo przed upadkiem Konstantynopola i nie o historyczne związki przyczynowe prezydentowi chodziło.
Miał na myśli raczej podkreślenie wagi swego planu poprzez odpowiednie porównanie. Jest nim przekształcenie Turcji w republikę prezydencką, co oznaczałoby, iż wybrany w roku ubiegłym Erdogan miałby rządzić krajem jak Putin Rosją, co zarzucają mu krytycy jego planu. Prezydent unika oczywiście takich porównań, powołując się na przykład USA. Taki system jak za Atlantykiem miałby zapewnić Turcji stabilność polityczną i dalsze sukcesy w rozwoju gospodarczym. Zmiana wymaga jednak nowej konstytucji. Dokonanie tego byłoby zwycięstwem na miarę zdobycia Jerozolimy. – Inszallah, nadejdzie ono 7 czerwca – ogłosił Erdogan. Allah nie dał jednak Erdoganowi szansy na realizację tego planu.
Rządzące Turcją od 13 lat ugrupowanie Erdogana Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) nie tylko nie zwiększyło stanu posiadania w parlamencie, co umożliwiłoby zmianę konstytucji, ale po zdobyciu 40,7 proc. głosów nie będzie już nawet w stanie rządzić samodzielnie. Nie będzie łatwe znalezienie partnera koalicyjnego wśród trzech innych partii obecnych w parlamencie.
Największy przegrany
– Erdogan jest największym przegranym w niedzielnych wyborach – tłumaczy „Rz" prof. Ilter Turan, politolog z Uniwersytetu Bilgi w Stambule. Nie jest w stanie przewidzieć dalszych działań prezydenta. Nie ma jednak wątpliwości, że plan prezydenta został pogrzebany na długie lata, jeżeli nie na zawsze.
Co więcej, po raz pierwszy do tureckiego parlamentu weszło ugrupowanie kurdyjskie – Ludowa Partia Demokratyczna (HDP), po pokonaniu niezwykle wysokiego 10-proc. progu wyborczego. Kurdowie mieli już swych przedstawicieli w parlamencie, ale jako posłów niezależnych.