Prezydent Serż Sarkisjan zapowiedział, że podwyżki cen energii elektrycznej zostaną zamrożone do czasu przeprowadzenia audytu w energetycznym monopoliście Elektrosieti Armenii, czyli na okres od trzech do sześciu miesięcy.
Jednak protestujący przeciw wyższym cenom prądu nie chcą opuścić centrum stolicy. Wbrew bowiem ich żądaniom podwyżki nie zostały anulowane – do końca audytu mają być „subsydiowane z budżetu państwa". Po czym mogą jednak zostać wprowadzone.
Władzom udało się jedynie wprowadzić rozłam wśród kilkunastu tysięcy demonstrantów: domagały się, by uczestnicy protestów przeszli w inne miejsce, oddalone od dzielnicy rządowej (w której znajduje się m.in. pałac prezydenta). Mniejsza część posłuchała, pozostałym grożą ponowne ataki oddziałów specjalnych policji, takie jak 23 czerwca (gdy aresztowano ponad 200 osób, a kilkadziesiąt znalazło się w szpitalach).
Manifestacje w kilku miastach Armenii i siedząca demonstracja w Erewanie zaczęły się 19 czerwca, w dwa dni po ogłoszeniu podwyżki cen energii o 1/10.
– Cała infrastruktura Armenii jest kontrolowana przez rosyjskie koncerny państwowe: Gazprom, RŻD (kolej) i RAO JES (energetyka). A oni prowadzą biznes tak, jak przywykli w Rosji, czyli przynosząc straty – w tym wypadku Armenii – tłumaczy „Rz" podwyżkę Wadim Dubnow, niezależny ekspert ds. Kaukazu związany z moskiewską filią Fundacji Carnegie.