Dwa miesiące przed przedterminowymi wyborami do parlamentu autonomicznej Katalonii dwie główne partie polityczne zawarły sojusz wyborczy pod hasłem niepodległości dla zbuntowanego regionu Hiszpanii. Convergencia i Unio oraz Esquerra Republicana de Catalunya mają już obecnie większość w parlamencie i mają szansę na jej umocnienie w wyniku zapowiedzianych na 27 września tego roku wyborów.
Nie o to jednak wyłącznie chodzi, lecz o zdobycie przez nie klarownego mandatu do ogłoszenia niepodległości.
Jest to praktycznie jedyny temat rozpoczynającej się właśnie kampanii wyborczej. Rządowi zbuntowanej autonomii nie udało się do tej pory przekonać władz w Madrycie do wyrażenia zgody na przeprowadzenie referendum niepodległościowego. Zamiast niego odbyło się powszechne głosowanie zorganizowane przez organizacje społeczne, które było jedynie sprawdzianem nastrojów społecznych. 80 proc. z 2 mln jego uczestników opowiedziało się za rozstaniem z Hiszpanią.
– Nie mamy innego wyjścia niż utworzenie rządu, którego zadaniem będzie doprowadzenie do niepodległości w oparciu o demokratyczny mandat wyborczy – tłumaczy „Rz" Albert Royo i Marine, szef Diplocat, będącej de facto służbą dyplomatyczną Katalonii.
Plan jest prosty. Po wygranych przez separatystów wyborach Generalitat (parlament Katalonii) przyjmuje deklarację skierowaną do Kortezów, czyli parlamentu centralnego. Zawierać będzie propozycję rozpoczęcia negocjacji mających uregulować wszystkie sprawy dotyczące podziału państwa, takie jak udział Katalonii w spłacie zagranicznych zobowiązań Hiszpanii. Wszystko wskazuje na to, że Madryt nie da się zastraszyć. – Jeżeli przez rok czy półtora nie uda się przekonać rządu centralnego do wyrażenia zgody na cywilizowany rozwód, pozostaje jedynie ogłoszenie deklaracji niepodległości – zapewnia Albert Royo i Marine.