Na czas szczytu NATO Warszawa będzie sparaliżowana, ulice opustoszałe, miasto wymarłe. Ale 300 km na północ od stolicy, w obwodzie kaliningradzkim, prace przy rozbudowie i modernizacji systemów obronnych, które w ubiegłym tygodniu opisał wysłannik Reutera, nie zostaną przerwane ani na chwilę.
To jeden z elementów długofalowej strategii Kremla odzyskania w takiej czy innej formie kontroli nad państwami bałtyckimi.
– Putin wrócił do strategii salami. Krok po kroku testuje NATO, posuwa pionki, pokazuje, że Rosja może sobie pozwolić na coraz więcej bez obaw, że sojusz podejmie konkretne działania – tłumaczy „Rz" Igor Sutiagin, przez 11 lat więzień rosyjskich łagrów oskarżany o szpiegostwo na rzecz USA, a dziś szanowany ekspert londyńskiego Royal United Services Institute (RUSI).
Tylko w ubiegłym tygodniu przynajmniej trzy rosyjskie myśliwce z wyłączonymi transponderami przeleciały bez ostrzeżenia w pobliżu litewskiej przestrzeni powietrznej. Od początku roku takich incydentów w krajach bałtyckich było już przynajmniej... 395. Litewskie media obiegła też wiadomość, że w nadmorskiej miejscowości Juodkrante pojawili się rosyjscy żołnierze, którzy ponoć przez pomyłkę przekroczyli granice w ramach ćwiczeń. Władze w Wilnie nie potwierdziły tej wiadomości, ale też jej nie zaprzeczyły. Podobnymi wiadomości regularnie karmieni są też mieszkańcy sąsiedniej Łotwy i Estonii.
Równocześnie Moskwa rozpoczęła wdrażanie szerokiego programu rozbudowy infrastruktury wojskowej w regionie, przede wszystkim w obwodzie kaliningradzkim. W enklawie pojawiły się systemy obrony powietrznej SS-400, które w promieniu 500 km, a więc na obszarze trzech krajów bałtyckich i znacznej części Polski, są w stanie zablokować wszelki ruch natowskim siłom powietrznym. Ich skuteczność Rosjanie już przetestowali w Syrii.