W co najmniej czterech prowincjach kraju doszło już do manifestacji przeciw talibom, a w jednej bojówkarze zastrzelili demonstranta. W prowincji Chost, na granicy z Pakistanem, wprowadzono 24-godzinną godzinę policyjną: nikomu nie wolno wychodzić na ulicę. Nie jest jasne, z jakiego powodu podobno w mieście Chost również doszło do krwawo stłumionej demonstracji.
Wszędzie manifestanci z okazji czwartkowego dnia niepodległości nieśli obecną zielono-czerwono-czarną flagę Afganistanu, którą talibowie chcą zamienić na swój sztandar. Przywódcy talibów – z których część już znajduje się w Kabulu – wezwali duchowieństwo, by w trakcie piątkowych modłów namawiało wiernych do współpracy z nowymi władzami.
W samej stolicy panuje spokój, mimo że talibowie zablokowali dostęp do lotniska osobom, które nie posiadają zagranicznych paszportów. Żadne jednak manifestacje nie zakłócają politycznych negocjacji w sprawie sformowania nowych władz. Wiadomo, że z jednym z najważniejszych talibów, szefem własnej „sieci Hakkaniego" Dżalaluddinem Hakkanim rozmawiał były prezydent kraju Hamid Karzaj.
Negocjacje prowadził Hakkani, mimo że do kraju powrócił już z Kataru współzałożyciel ruchu talibów (w 1994 roku), ważniejszy w jego hierarchii szef biura w Dausze Abdul Ghani Baradar. Ten zaś prowadził już w 2010 r. rozmowy z ówczesnym prezydentem Karzajem (obaj pochodzą z tego samego klanu pasztuńskiego Popalzaj), ale został aresztowany w Karaczi i osiem lat spędził w pakistańskim więzieniu.
Obecnie panuje przekonanie, że to właśnie Baradar zostanie nowym prezydentem lub „będzie odgrywał główną rolę w rządzie". Nawet Amerykanie uważali go za „umiarkowanego" i „dyplomatę wśród talibów" (prowadził negocjacje m.in. w Moskwie i Pekinie). Lecz niechęć do Pakistanu za uwięzienie podkopuje jego pozycję w ruchu uzależnionym od wsparcia pakistańskiej generalicji. Ale to łączy go z kolei ze zbrojną opozycją wobec talibów, która powoli zbiera się w Dolinie Panczsziru.