W Kabulu przerażenie i panika. Trwa ewakuacja obywateli krajów zachodnich. Na lotnisku tłoczą się Afgańczycy, którzy nie wyobrażają sobie życia pod rządami fundamentalistów islamskich. Prezydent Aszraf Ghani uciekł z kraju.
Talibowie pojawili się u wrót Kabulu w niedzielę rano, ale zapowiedzieli, że nie wezmą miasta siłą. Czekali na zakończenie negocjacji o przejęciu władzy od rządu, który po zapowiedzi całkowitego wycofania Amerykanów z Afganistanu okazał się bezbronny. Obiecywali, że nie zamierzają nikogo krzywdzić. Wieczorem pojawiły się pierwsze doniesienia, że są w centrum.
Media światowe są pełne wypowiedzi wyemancypowanych kobiet z dużych miast, które nie wierzą, że talibowie się zmienili przez dwie dekady, od czasu gdy w ich Islamskim Emiracie Afganistanu nie mogły być pewne, czy opuszczając dom, do niego wrócą.
– Chodzę w Kabulu od ambasady do ambasady, szukając drogi ucieczki. Jeżeli tu zostanę, zapewne stracę życie – mówiła niemieckiemu „Bildowi" Zarifa Ghafari, uchodząca za symbol afgańskiego postępu. Pierwsza Afganka, która objęła urząd burmistrza. Dla talibów to nie do przyjęcia. Jest wiele doniesień, że w zdobytych miastach kobiety są zmuszane, by rzucały posady lekarek, pracownic banków, rezygnowały ze studiów.
Śmiertelnie zagrożone czują się rodziny tych, którzy przez lata współpracowali z Amerykanami i ich sojusznikami, w tym tłumaczy. To setki tysięcy ludzi, część z nich dostaje szansę na wyjazd. Ale nie wszyscy. Wieczorem premier Mateusz Morawiecki poinformował, że podjął decyzję o wystawieniu wiz humanitarnych dla 45 Afgańczyków, którzy współpracowali „z Polską, delegaturą UE w Kabulu i członków ich rodzin”. Nie zapominamy o sojusznikach, zwłaszcza tych w największej potrzebie, napisał.