Szef polskiego rządu był siódmym przywódcą państwa UE wygłaszającym przemówienie o przyszłości Europy w Parlamencie Europejskim. Przed nim robili to już przywódcy Irlandii, Chorwacji, Portugalii, Francji, Belgii i Holandii.
Ale debata z jego udziałem w niczym nie była podobna do poprzednich. Po pierwsze dlatego, że nie przyszedł na nią Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej. To afront trudny do wytłumaczenia, biorąc pod uwagę fakt, że termin wizyty polskiego premiera znany był od kilku miesięcy, nie mógł więc kolidować z żadnymi innymi obowiązkami szefa KE. Zamiast Luksemburczyka w imieniu Komisji przemówił Valdis Dombrovskis, wiceprzewodniczący odpowiedzialny za... strefę euro. Jedynym uzasadnieniem obecności Łotysza mogłoby być to, które sam przywołał. A mianowicie, że miał polskich przodków o nazwisku Dąbrowski. Drugą cechą wyróżniającą debatę z Morawieckim od poprzednich było to, że wbrew nazwie nie dotyczyła ona przyszłości Europy. O tym mówił polski premier, ale nie eurodeputowani. Ich interesowała przede wszystkim praworządność w Polsce.
Bez szczegółów
Morawiecki w swoim przemówieniu przypomniał o rocznicy Konstytucji 3 maja i przekonywał, że Polska respektuje praworządność. Podkreślał jednak, że każdy kraj ma prawo kształtować po swojemu wymiar sprawiedliwości, tym samym uprzedzając ataki eurodeputowanych. W szczegóły nie wchodził, skupił się natomiast na polskich postulatach dla UE.
Czytaj także: Chrabota: Nie topić Sądu Najwyższego
W gospodarce apelował o pogłębienie rynku wewnętrznego, w tym przede wszystkim swobody świadczenia usług, ambitną politykę spójności, wzmocnienie systemu podatkowego, również w odniesieniu do koncernów internetowych, sprzeciw wobec budowy Nord Stream 2. W dziedzinie bezpieczeństwa mówił o konieczności jednolitej postawy wobec agresywnej polityki Rosji oraz powstrzymaniu migracji poprzez pomoc krajom Afryki i zwiększenie finansowania dla nich. Wreszcie w polityce społecznej apelował o demokratyczny kapitalizm.