To zwycięstwo premiera Gordona Browna, który obawiał się, że Brytyjczycy odrzucą dokument, a Unię kolejny raz czeka instytucjonalny paraliż.

Na zorganizowanie referendum nalegali konserwatyści. Ich zdaniem głosowanie w parlamencie to oszukiwanie społeczeństwa, bo zdaniem ekspertów traktat lizboński zawiera 90 procent elementów konstytucji odrzuconej w referendach w 2005 roku przez Francuzów i Holendrów. Tymczasem poprzedni premier Tony Blair obiecywał obywatelom, że konstytucja zostanie poddana pod głosowanie. – Koncepcja konstytucji została zarzucona – przekonywał wczoraj Brown. Zapewniał też, że chociaż kraje UE będą miały mniejsze możliwości stosowania weta, nie to naruszy jej suwerenności. Prawie 30 posłów z jego partii się zbuntowało i głosowało za referendum. O wyniku głosowania zdecydowali opozycyjni liberalni demokraci, którzy postanowili wstrzymać się od głosu. – To nie jest powód do chwały, bo przed wyborami obiecywaliśmy referendum. Wyborcy nas z tego rozliczą – mówi „Rz” eurodeputowany liberałów Andrew Duff. Politolodzy przepowiadali, że mimo rebelii rząd wygra głosowanie, zostanie jednak poważnie osłabiony. – Doszło do rozłamu w Partii Pracy i poważnie podważono zaufanie opinii publicznej do polityków – mówi „Rz” profesor Philip Cowley, politolog z Uniwersytetu w Nottingham. Z sondażu przeprowadzonego przez organizację Chcę Referendum wynika, że aż 88 proc. Brytyjczyków rzeczywiście go chce.