„Wygląda na to, iż białoruski Internet jako wysepka wolnej wymiany poglądów i niezależnej informacji już wkrótce zniknie, a dostęp do naszych stron oraz do innych niezależnych portali informacyjnych stanie się niemożliwy” – tak ocenia skutki wejścia w życie prezydenckiego dekretu opozycyjny białoruski portal Karta 97. O tym, iż dekret powstał głównie z myślą o eliminowaniu z Internetu treści opozycyjnych, przekonani są również niezależni eksperci.

Zdaniem wiceprzewodniczącego Białoruskiego Zrzeszenia Dziennikarzy (BAŻ) Andreja Bastunieca zawarte w dokumencie regulacje, dotyczące na przykład przestrzegania praw autorskich, są powtórzeniem przepisów odpowiedniej ustawy. Najbardziej istotne w dekrecie jest jego zdaniem zobowiązanie dostawców Internetu do prowadzenia ewidencji świadczonych usług oraz danych użytkowników. – Daje to między innymi możliwość identyfikacji osób, które często odwiedzają opozycyjne strony internetowe – przekonuje Bastuniec, twierdząc, iż w ten sposób władze będą mogły kontrolować poglądy internautów.

Anonimowości nie uda się zachować nawet gościom kafejek internetowych. Wstęp do nich będzie możliwy tylko po spisaniu przez właściciela danych z dowodu tożsamości klienta.

O tym, że głównym celem dekretu jest walka z anonimowością w sieci, mówił jeszcze przed jego podpisaniem sam Aleksander Łukaszenko. – Proszę spojrzeć na ten śmietnik! – emocjonował się białoruski prezydent zapytany o plany zaprowadzenia porządku w Internecie podczas konferencji prasowej w grudniu zeszłego roku. Łukaszenko przyznał się wówczas, iż do wydania dekretu namawiali go zwierzchnik białoruskiego prawosławia metropolita Filaret i patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl. – Nie będziemy nikomu niczego zabraniać. Zrobimy jednak tak, by człowiek, który rozpowszechnia tam brudy, ponosił za to odpowiedzialność – zapewniał dziennikarzy prezydent.

Inicjatywa prezydenta budzi powszechną krytykę, bardzo za to podoba się dziennikowi „Sowietskaja Biełorussija”, który jest organem prasowym administracji Łukaszenki. W komentarzu redakcyj- nym autor nie posiada się z radości na myśl o tym, że „anonimowi internauci, którzy dzisiaj bezkarnie rozpowszechniają kłamliwe i zniesławiające treści, będą musieli wyjść z cienia”.