– To święta wojna. Śmierć jest rzeczą naturalną. Nasi bojownicy są gotowi, by umierać za sprawę – mówił CNN Sanda Ould Boumana, rzecznik organizacji Ansar Dine (powiązanej z Al-Kaidą). Jeden z szefów tego ugrupowania, Ijad Ag Ghaly, zginął w walkach o miasto Konna.
Cały weekend trwały walki. Islamiści opanowali Konnę, ale musieli się z niej wycofać, zwłaszcza po bardzo silnych atakach francuskich. Interwencja Francuzów, która rozpoczęła się w piątek, była dla wielu ogromnym zaskoczeniem, ale prezydent Francois Hollande twierdzi, że musiała nastąpić, inaczej jego kraj i cała Europa byłyby zagrożone powstaniem „terrorystycznego państwa".
– Nasza interwencja trwa i będzie kontynuowana, by islamiści się wycofali, co pozwoli wojskom malijskim i afrykańskim pójść naprzód i przywrócić integralność terytorialną kraju – powiedział francuski minister obrony Jean-Yves Le Drian, cytowany przez BBC. Jak podkreślił, rebelianci ponieśli „znaczące straty" zarówno w ludziach, jak i w sprzęcie. Jak wynika z różnych, czasem sprzecznych informacji, od piątku zginął jeden Francuz, co najmniej jedenastu żołnierzy malijskich i setka islamistów.
Nieznane są szczegóły działań zbrojnych w niedzielę, ale mauretańska informacyjna strona internetowa podawała, że Francuzi ostrzeliwali i bombardowali cele po obu stronach rzeki Niger. A Ansar Dine informowało, że celem ostrzału były trzy miejscowości: Konna, Lere i Douentza, gdzie podobno są skoncentrowane spore siły islamistów. Francuzi są zaskoczeni, że rebelianci są dobrze wyposażeni. – z początku myśleliśmy, że będzie to gromada facetów z karabinami jeżdżących półciężarówkami, ale rzeczywistość jest taka, że są oni dobrze wyszkoleni i dobrze uzbrojeni – mówił przedstawiciel wojsk francuskich. Broń pochodzi zapewne z Libii.
Francuzów wspierają – ale tylko logistycznie – Brytyjczycy, a może uczynią to również Amerykanie. Niemcy wykluczyli jakąkolwiek pomoc.