W ostatnich miesiącach amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice kilkakrotnie chwytała za telefon, by ostrzec prezydenta Pakistanu przed sięganiem po niekonstytucyjne metody walki o władzę. Tym razem Perwez Muszarraf nie posłuchał. Jego sojusznicy w Waszyngtonie mają prawo odczuwać nie tylko ogromny zawód, ale i wielki niepokój. Półtora roku temu podczas wizyty w Islamabadzie George W. Bush stał uśmiechnięty u boku Muszarrafa i mówił o wizji „nowoczesnego i demokratycznego” Pakistanu.

– Popieramy demokrację w Pakistanie. Prezydent Muszarraf rozumie, że na dłuższą metę jedynym sposobem pokonania terrorystów jest zastąpienie ideologii nienawiści ideologią nadziei. Dziękuję panu bardzo za przedstawienie mi rozległych planów krzewienia wolności w pana kraju – mówił amerykański prezydent.Dla administracji Busha, który drugą kadencję w Białym Domu rozpoczął od płomiennego przemówienia zapowiadającego triumfalny pochód demokracji i ciężkie czasy dla dyktatorów, sojusz z Muszarrafem był i jest niezwykle kłopotliwy. Bardzo trudno jest skutecznie prowadzić walkę o „umysły i serca” na Bliskim Wschodzie, wspierając niemal bezkrytycznie reżim generała, który osiem lat temu przejął władzę w wyniku wojskowego przewrotu.

Pod naciskiem Amerykanów coraz bardziej nielubiany i osamotniony przywódca przystał ostatnio na powrót do kraju byłej premier Benazir Bhutto.Amerykanie nie ukrywali, że liczą na dalsze kroki w kierunku pełnej demokratyzacji. Nieudany zamach na panią Bhutto sprawił jednak, że sytuacja w Pakistanie stała się jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Administracja Busha często określa Irak mianem „głównego frontu walki z terrorem”. Ale pod wieloma względami Pakistan jest frontem ważniejszym. To w rządzonych przez lokalne plemiona górzystych terenach na północnym zachodzie Pakistanu ukrywa się prawdopodobnie kierownictwo al Kaidy, być może nawet sam bin Laden. Waszyngton nie ukrywa, że jest rozczarowany fiaskiem działań Muszarrafa mających na celu jego schwytanie.

Waszyngton miał nadzieję, że jeśli uda się ustabilizować sytuację polityczną w kraju, nowy rząd – z Muszarrafem czy bez – podejmie bardziej zdecydowane działania.Współpraca Islamabadu ma również kluczowe znaczenie w walce z talibami w Afganistanie.Najważniejsze jednak jest to, że Pakistan to ogromny muzułmański kraj, w którym istnieją silne ugrupowania islamskich fundamentalistów i który dysponuje pokaźnym arsenałem atomowym. Prezydent Bush straszy trzecią wojną światową, wzywając świat do powstrzymania irańskiego programu nuklearnego, ale w porównaniu z zagrożeniem, jakim stałby się Pakistan rządzony przez radykałów, program mułłów z Teheranu wydaje się dziecięcą igraszką.Ze wszystkich tych względów Waszyngton przymykał oczy na brak demokratycznej legitymacji rządu Muszarrafa, zdając sobie sprawę z tego, że alternatywa może być znacznie gorsza. Z drugiej strony jednak ostatnie miesiące pokazały, że właśnie ów brak legitymacji jest przyczyną słabości generała. Amerykanie starali się więc popychać go w stronę demokratyzacji, ale nie za mocno.

Teraz są bezsilni. Pentagon oświadczył w sobotę, że nie wstrzyma pomocy wojskowej dla Islamabadu (prawie 11 mld dolarów w ostatnich latach) z powodu wprowadzenia stanu wyjątkowego. To wyraźny sygnał, że Amerykanie nie mają zamiaru wywierać presji na generała, który i tak znajduje się w poważnych tarapatach. W ten sposób stają się biernym obserwatorem wydarzeń w Pakistanie, których finał może mieć kluczowe znaczenie dla wojny z terroryzmem.