Demokratyczny kandydat na prezydenta wywołał ostatnio żywą debatę swą wypowiedzią o Iraku. Od początku swej kampanii Obama powtarzał, że amerykańskie wojska powinny się jak najszybciej stamtąd wycofać. Ale w zeszłym tygodniu niespodziewanie zapowiedział, że jest skłonny dokonać „pewnych korekt” w tym stanowisku.
To jednak niejedyny niespodziewany zwrot Obamy. Tydzień temu zaskoczył swych zwolenników jak pzrzeciwników, oświadczając, że gdy zasiądzie w Białym Domu, nie tylko nie przerwie wprowadzonego przez Busha programu inicjatyw religijnych, ale uczyni z niego „moralny środek administracji“. Program, który polega na wspieraniu organizacji religijnych w ich działaniach społecznych, na przykład charytatywnych, jest – według krytyków z lewej strony sceny politycznej – sprzeczny z konstytucyjną zasadą rozdziału państwa i Kościoła.
Jak twierdzą znani z konserwatywnych poglądów redaktorzy wpływowego dziennika „Wall Street Journal”, Obama zarzuca swemu republikańskiemu rywalowi Johnowi McCainowi, że jego zwycięstwo byłoby „trzecią kadencją Busha”, tymczasem sam krok po kroku przejmuje wiele stanowisk niepopularnego prezydenta.
W piątek Obama przypomniał w wywiadzie dla CNN o swoich poglądach na temat kary śmierci: nie jest jej wielkim zwolennikiem, ale taki Osama bin Laden na nią zasługuje – za przygotowanie zamachu, w którym zginęło 3000 Amerykanów.
W ciągu trzech lat spędzonych w Senacie USA Obama dał się poznać jako jeden z najbardziej liberalnych polityków ostatniej dekady. Chociaż taka etykieta nie przeszkadza w zdobyciu nominacji Partii Demokratycznej, to może być wielce niebezpieczna w wyborach prezydenckich, gdy wiele zależy od umiarkowanych, niezdecydowanych wyborców. Naturalnym zjawiskiem po zakończeniu prawyborów jest „przesunięcie się“ kandydatów do środka. Zdaniem wielu krytyków Obama przesuwa się zbyt gwałtownie jak na polityka, który zapowiada moralną odnowę.