„Kraj na skraju przepaści” – wieści komentator „Le Soir”, najważniejszego francuskojęzycznego dziennika w Belgii. „Przegrany, przegrany, przegrany!” – tytułuje swój redakcyjny komentarz „Het Laatste Nieuws“, największy dziennik społeczności flamandzkiej. Po obu stronach językowej granicy widać zatroskanie sytuacją polityczną w Belgii po dymisji szefa rządu.
– Trzykrotnie dostał szansę i trzykrotnie jej nie wykorzystał – przypominają flamandzkie gazety. Yves Leterme wygrał wybory w czerwcu 2007 roku, od tego czasu trzy razy dostawał misję tworzenia rządu.
A któż, jeśli nie syn Walończyka i Flamandki, perfekcyjnie mówiący w obu językach, mógłby być lepszym kandydatem na premiera kraju coraz bardziej podzielonego na francusko- i niderlandzkojęzyczną społeczność? Wierny kibic klubu Standard Liege z walońskiego miasta od początku licznymi gafami, zamierzonymi i przypadkowymi, zrażał do siebie francuskojęzyczną społeczność regionów Walonii i Brukseli.
A to uznał frankofonów za intelektualnie niezdolnych do nauczenia się niderlandzkiego, języka swoich rodaków z północy Belgii, a to poproszony przed kamerą francuskojęzycznej telewizji o zaśpiewanie swego hymnu narodowego złośliwie zaintonował Marsyliankę. Wreszcie uznał istnienie Belgii za historyczną pomyłkę.
Leterme nie był w stanie przekonać swoich koalicjantów z partii frankofońskich do wzięcia większej odpowiedzialności za regionalną politykę społeczną i gospodarczą, co pozwoliłoby na zmniejszenie transferów finansowych z północy na południe. Z kolei partie flamandzkie nie chcą się zgodzić na większe pra- wa dla ludności francuskojęzycznej na obrzeżach Brukseli, formalnie należących do Flandrii.