Z danych Najwyższego Trybunału Wyborczego, cytowanych przez gazetę „Folha de Sao Paulo” wynika, że w październikowych wyborach samorządowych wystartuje 179 osób, które jako swoje imię wpisały „Lula”. To zdrobnienie od „Luiz”, które przywódca Brazylii oficjalnie przybrał na początku kariery. Pod tym przydomkiem przywódca związkowy Luiz Inacio Lula da Silva stawał na czele strajków metalowców, rzucając wyzwanie rządom wojskowych.
Chociaż prezydentem liczącej ponad 190 milionów mieszkańców Brazylii jest szósty rok, wciąż cieszy się poparciem 73 procent wyborców.
Partie rządzącej koalicji walczą o jego poparcie w wyborach samorządowych. Wielu kandydatów – zamiast zabiegać o patronat prezydenta – postanowiło pożyczyć sobie jego przydomek. Jako „Lula” występuje 19 kandydatów na burmistrza i 160 na radnych. Tylko 121 ma na imię Luiz. Aż 53 „Lulów” pochodzi z rodzinnego stanu prezydenta – Pernambuco. Dziesięciu reprezentuje opozycyjną Partię Socjaldemokracji Brazylijskiej.
Magię nazwisk wykorzystują też polscy politycy. W 2007 roku do Sejmu dostał się z listy PO Łukasz Tusk, wcześniej tapicer. Zdobył prawie 21 tys. głosów. Posłem PiS został z kolei Jan Religa. W wyborach startowali również Waldemar Borowski, Klemens Buzek, troje polityków nazwiskiem Ziobro (nie licząc Zbigniewa) i Iwona Małysz (którą można było pomylić z żoną Adama). Czy magiczne słowo „Lula” pomoże brazylijskim politykom wygrać wybory?
– Są kraje, w których ludzie cały czas ulegają, trochę jak alkoholicy, magii kampanii wyborczej – mówi „Rz” politolog Wawrzyniec Konarski. – Biorą udział w wiecach, uwielbiają fajerwerki. Widać to zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych przy okazji każdej konwencji. Ale także w Ameryce Łacińskiej. Zdaniem profesora Konarskiego dzieje się tak głównie dlatego, iż Latynosi odreagowują dziesiątki lat różnego rodzaju bardziej lub mniej krwawych dyktatur.