Miła uroczystość wręczenia Angeli Merkel w zeszłą środę doktoratu honoris causa Politechniki Wrocławskiej nadawała się świetnie do krótkich migawek w telewizyjnych dziennikach. Przemówienie pani kanclerz pełne było znanych już uprzejmości. Nowym akcentem było subtelne przypomnienie, że Europa zdała egzamin z kryzysu kaukaskiego, bo potrafiła mówić jednym głosem – ma być zachętą do jak najszybszego podpisania traktatu z Lizbony. Szybko wyrażono obopólną radość ze współpracy naukowej, bo pani kanclerz musiała się spieszyć na samolot.
Wielkim nieobecnym w telewizyjnych migawkach był Donald Tusk. Reporterzy z prostodusznym zdumieniem pytali, czemu nasz premier nie pojawił się na uroczystości. Jedni cytowali Władysława Bartoszewskiego, który ręczył, że to prace nad budżetem przykuły rząd do krzeseł. Inni twierdzili, że stosunki polsko-niemieckie są już tak dobre, iż nieobecność szefa rządu nikogo nie powinna dziwić.
Mało kto zauważył, że to była powtórka z czerwca tego roku, gdy Angela Merkel wpadła na pięć godzin do Gdańska, aby zwiedzić Dwór Artusa, krótko porozmawiać z Donaldem Tuskiem, dać się oprowadzić po gdańskiej Starówce i już pędziła na wiedeński mecz Niemcy – Austria.
Czy to możliwe, że tym razem Tusk nie miał ochoty na kolejny dyplomatyczny „event” pokazujący dobre intencje Berlina wobec Polski?
Nawet najbardziej czarujące wizyty nie zastąpią rozmów o polityce. O strategii Unii wobec Rosji, o tym, jak pomóc Ukrainie i Gruzji na ich drodze do Europy. Nic nie wskazuje na to, by kanclerz Merkel miała ochotę o tym dyskutować z premierem Tuskiem. Następna wizyta kanclerz Niemiec w Polsce planowana jest na grudzień, z okazji 25. rocznicy Nagrody Nobla dla Lecha Wałęsy. Czy wtedy pani kanclerz także poprzestanie na udziale w sympatycznych oficjalnych uroczystościach?