O bulwersującej sprawie napisał dziennik „Haarec”. Eksperymenty miały mieć miejsce w 1998 roku w zakładach znajdujących się na terenie reaktora nuklearnego w Dimonie. Według byłego pracownika ośrodka nie poinformowano go o ewentualnych skutkach ubocznych. Nie wyraził on również zgody na piśmie na przeprowadzenie eksperymentu, czego wymaga deklaracja helsińska.
Izraelska Komisja Energii Atomowej przyznała, że praktyki te rzeczywiście miały miejsce. Jednocześnie jednak zapewnia, że „zakłady w Dimonie uznają bezpieczeństwo i zdrowie swoich pracowników za swój priorytet”. Podana im dawka uranu miała być niewielka – około 100 mikrogramów – i odpowiadać mniej więcej ilości tej substancji, jaką mieszkańcy pobliskiej Beer Szewy piją miesięcznie w wodzie z kranów.
Julius Malick, który złożył pozew, jest jednak innego zdania i domaga się 1,8 miliona szekli odszkodowania (około pół miliona dolarów). Twierdzi on, że w czasie, gdy był poddawany eksperymentowi, nie zapewniono mu opieki medycznej. Udział w badaniu wziął zaś pod presją przełożonych, bo bał się, że straci pracę (obecnie jest emerytem).
Podczas eksperymentów podawano mu do picia duże ilości soku z winogron lub z grejpfruta z domieszką uranu. Następnie pobierano próbki moczu. Chodziło o sprawdzenie, w jakim tempie ludzki organizm wydala niebezpieczną substancję. Choć Malick na razie nie odnotował żadnych skutków ubocznych, podczas mieszania płynu doszło do wycieku uranu. W wyniku wypadku poparzył sobie dłoń.
Izraelskie władze potraktowały sprawę bardzo poważnie. Powołano już niezależny komitet, który ma wyjaśnić, czy rzeczywiście złamano przepisy. Na razie wiadomo o tym, że uran piło co najmniej pięć osób.