[b][link=http://www.rp.pl/artykul/389886.html]Zobacz komentarz wideo[/link][/b]
Mur berliński padł wczoraj w Berlinie po raz drugi. Tym razem symbolicznie. Lawinę kostek domina, ułożonych na linii dawnego muru, uruchomił Lech Wałęsa. Pomagał mu Miklos Nemeth, były premier Węgier uhonorowany w ten sposób za otwarcie w 1989 roku granicy węgiersko-austriackiej dla tysięcy uciekinierów z NRD. Pierwszą kostkę na drugim końcu liczącego 1,5 km szeregu, od Reichtsagu po plac Poczdamski, pchnęli wspólnie Jerzy Buzek oraz José Manuel Barroso. Tak zakończyły się wczoraj oficjalne uroczystości upamiętniające jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Niemiec, Europy i świata.
– Upadek muru berlińskiego oznaczał koniec zimnej wojny i zwiastował początek nowej ery – powiedziała kanclerz Angela Merkel na uroczystościach przed Bramą Brandenburską, miejscem, które było przed laty granicą zniewolenia narodów naszej części kontynentu. Tutaj zgromadziły się wczoraj tysiące mieszkańców zjednoczonego od 20 lat Berlina oraz rzesze turystów z całego niemal świata. Obecni byli przedstawiciele zwycięskich mocarstw z II wojny światowej oraz delegacje ze wszystkich państw UE. Polskę reprezentował premier Donald Tusk.
[srodtytul]Wielu ojców sukcesu[/srodtytul]
Kanclerz Merkel oraz prezydent Horst Köhler dziękowali wczoraj wielokrotnie wszystkim, bez których upadek muru nie byłby możliwy: „Solidarności”, ruchom opozycyjnym na Węgrzech, nieistniejącej już Czechosłowacji oraz Michaiłowi Gorbaczowowi za to, że 20 lat temu nie usiłował pacyfikować procesów wolnościowych na wschodzie Europy.