Lista zarzutów jest bardzo długa. Dwa zabójstwa Palestyńczyków: taksówkarza i pasterza. Próba wytrucia mieszkańców arabskiej wioski. Podłożenie bomby pod budynek mieszkalny. Wysadzenie w powietrze dwóch radiowozów. Okaleczenie chłopca z żydowskiej rodziny chrześcijańskiej (przysłał mu paczkę na święto Purim, ale zamiast prezentu wsadził do środka bombę). Próba zamordowania znanego lewicowego profesora Zewa Sternhella.
– To była przyjemność i wielki przywilej służyć Bogu! Bóg jest dumny z tego, co zrobiłem. Niczego nie żałuję – powiedział Jakow Teitel w Sądzie Okręgowym w Jerozolimie. I pokazał palcami znak wiktorii. Skutego 37-letniego ortodoksa – z brodą i w jarmułce na głowie – pilnowało kilku policjantów.
Motywem działań urodzonego na Florydzie Teitla była zemsta za palestyńskie ataki terrorystyczne. W 1997 roku, jeszcze jako obywatel USA, po raz pierwszy przyjechał do Izraela. W magnetowidzie, jaki przywiózł ze sobą, schował pistolet. Właśnie z tej broni zamordował dwóch Arabów. Obu z zimną krwią, z bliskiej odległości.
Do Izraela powrócił w 2000 roku, tym razem, żeby się w nim osiedlić. Zamieszkał – wraz z żoną i czwórką dzieci – w osiedlu Szwut Rachel na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu. Właśnie tam, na podstawie informacji znalezionych w Internecie i scen z sensacyjnych filmów, zaczął konstruować niezwykle wyrafinowane bomby.
Ta, która w 2008 roku zraniła prof. Sternhella, była umieszczona w doniczce przed jego domem. Zapalnik został zaś połączony z klamką w drzwiach. Gdy naukowiec wychodził na zewnątrz, nastąpiła eksplozja. – Niektórzy mówią, że Teitel to psychopata. Ale gdyby tak było, to próbowałby mnie zamordować w amoku. Tymczasem on wszystko dokładnie zaplanował. Znał na pamięć mój rozkład dnia. Nie, to nie szaleństwo nim kierowało, to ideologia – powiedział “Rz” prof. Sternhell.